Strona:L. M. Montgomery - Ania z Zielonego Wzgórza.djvu/46

Ta strona została uwierzytelniona.

— Mnie wydaje się on bardzo miłym — zauważyła Ania z wyrzutem. — Nie twierdził wcale, że ja dużo mówię. Przeciwnie, zdawało mi się, że jest temu rad. Zaledwiem go zobaczyła, uczułam, że to będzie dusza powinowata.
— Jesteście oboje dziwacy, jeśli to nazywasz powinowatą duszą — sarknęła Maryla. — Owszem, możesz zmyć naczynia. Nie żałuj gorącej wody i wytrzyj dokładnie. Mam dziś rano zajęcia po uszy, gdyż popołudniu jadę do Białych Piasków pomówić z panią Spencer. Pojedziesz ze mną, tam postanowimy, co z tobą zrobić. Gdy skończysz zmywać, pójdziesz na górę sprzątnąć swój pokoik.
Ania zmyła i wytarła starannie szklanki i talerze, co nie uszło bystrego oka Maryli. Mniej zręcznie potrafiła zasłać łóżko; nie przywykła bowiem do układania wielkich poduszek. Wreszcie doprowadziła łóżko do porządku. Maryla, chcąc jej się pozbyć, kazała jej pójść i na własną rękę znaleźć sobie jakąś rozrywkę.
Ania wybiegła uśmiechnięta, z błyszczącemi oczami. Lecz już na progu zatrzymała się, nagle cofnęła i, powracając, usiadła przy stole. Wyraz zachwytu znikł zupełnie z jej twarzyczki.
— Cóż się stało? — spytała Maryla.
— Nie mam odwagi wyjść — rzekła Ania tonem męczennika, wyrzekającego się rozkoszy ziemskich. — Jeśli tu nie pozostanę, pocóż mam pokochać Zielone Wzgórze? A przecież, gdy się teraz zapoznam z brzózkami, z sadem, z kwiatami i ze strumykiem, nie potrafię ich nie pokochać! Już i tak jest ciężko, pocóż ma być gorzej jeszcze? Tak bardzo pragnęłabym wyjść do ogrodu; zdaje mi się, że wszystko woła: Aniu, Aniu! chodźże do nas! Chciałybyśmy mieć towarzyszkę zabaw, Aniu, Aniu! Lecz lepiej będzie, gdy nie wyjdę. Pocóż kochać coś, z czem trzeba pożegnać się wkrótce! A trudno powstrzymać się od kochania, prawda? Dlatego to cieszyłam się tak bardzo, że będę tu mieszkała. Zdawało mi się, że znajdę u was tak wiele do pokochania