Strona:L. M. Montgomery - Ania z Zielonego Wzgórza.djvu/57

Ta strona została uwierzytelniona.

swoją Nancy, z wiadomością, że pragniecie wziąć dziewczynkę... czyż nie, Florciu? — zwróciła się z zapytaniem do wchodzącej właśnie na schody córki.
— Ależ tak, bez wątpienia — potwierdziła Florcia stanowczo.
— Bardzo mi przykro — rzekła pani Spencer — że się tak stało, ale nie z mojej winy. Starałam się to załatwić jak najlepiej i byłam pewna, że postąpiłam wedle życzenia pani. Nancy jest nieznośny wiatrogłów. Ileż razy gniewałam się na nią za jej roztrzepanie.
— Coprawda, myśmy zawinili — rzekła Maryla z rezygnacją. — Należało osobiście to załatwić, a nie polecać ważnej sprawy posłom. Trudno, zaszła pomyłka i obecnie należy jedynie pomyśleć o sprostowaniu jej. Czy możemy odesłać małą do przytułku? Sądzę, że ją przyjmą, prawda?
— Przypuszczam — rzekła pani Spencer w zamyśleniu. — Ale może nie trzeba jej będzie wcale odsyłać. Wczoraj była u mnie pani Piotrowa Blewett[1] i bardzo żałowała że nie prosiła mnie o przywiezienie dla niej dziewczynki do pomocy w domu. Pani Blewett ma, jak wiadomo, liczną rodzinę i trudno jej niezmiernie utrzymać służącą. Ania będzie dla niej bardzo odpowiednim nabytkiem. Uważam to naprawdę za zrządzenie Opatrzności.
Maryla nie robiła teraz wrażenia osoby wierzącej, że Opatrzność wtrąciła się do tej sprawy. Wprawdzie była to znakomita sposobność pozbycia się zbytecznej sieroty, a jednak w tej chwili nie czuła najmniejszej wdzięczności dla tego losu.

Panią Piotrowa Blewett znała jedynie z powierzchowności, jako osobę chudą, kościstą i brzydką. Ale mówiono o niej, że jest „strasznie wymagającą gospodynią i wyzyskiwaczką“. Dziewczęta, porzucające służbę u niej, opowiadały niestworzone rzeczy o jej szyderskim tonie i wybuchach

  1. Bliuet.