gniewu, jak również o dokuczliwości jej złych i krnąbrnych dzieci. Maryla poczuła jakby wyrzut sumienia na myśl wydania Ani na łaskę takich ludzi.
— Dobrze — rzekła obojętnie — wstąpię do niej i pomówię w tej sprawie.
— Ale czyż to nie pani Blewett we własnej osobie idzie aleją? — zawołała pani Spencer, wprowadzając gości z przedpokoju do bawialni, gdzie wionął na nich taki chłód, jak gdyby powietrze w przejściu przez ciemno-zielone, szczelnie zasunięte żaluzje straciło całe swe ciepło.
— Co za szczęśliwy traf! Możemy odrazu załatwić sprawę. Niechże pani siada na fotelu, panno Cutbert! A ty, Aniu, siądź na taburecie, tylko nie skub pokrowca? Dajcie mi wasze kapelusze. Florciu, pójdź, nastaw herbatę. Dobry wieczór, pani Blewett! Właśnie mówiłyśmy o życzeniu pani; jak to dobrze, że pani nadchodzi. Pozwolę sobie zaznajomić panie. Pani Blewett, panna Cutbert. Przepraszam was na chwilę! Zapomniałam powiedzieć Florci, by wyjęła rogaliki z pieca.
I pani Spencer wybiegła, podniósłszy przedtem zielone żaluzje. Ania siedziała milcząca i nieruchoma, z rękami złożonemi na kolanach, wpatrzona w panią Blewett.
Czyż naprawdę oddadzą ją do tej kobiety o kościstej twarzy i surowych oczach? Czuła, że łzy uwięzły jej w gardle, a oczy zaszły mgłą, ze strachem pomyślała, że nie potrafi powstrzymać się od płaczu.
Właśnie powróciła pani Spencer, zgrzana, lecz rozpromieniona, gotowa podjąć się rozstrzygnięcia każdej trudnej sprawy fizycznej lub umysłowej.
— Zaszło tu nieporozumienie co do tej dziewczynki — rzekła do pani Blewett. — Byłam pewna, że państwo Cutbert życzą sobie wziąć dziewczynkę na wychowanie. Tak mi powiedziano. Tymczasem oni prosili o przysłanie chłopca. Wobec tego, jeśli pani nie zmieniła od wczoraj zamiaru, dziewczynka ta byłaby dla niej, sądzę, bardzo odpowiednim nabytkiem.
Strona:L. M. Montgomery - Ania z Zielonego Wzgórza.djvu/58
Ta strona została uwierzytelniona.