Strona:L. M. Montgomery - Ania z Zielonego Wzgórza.djvu/60

Ta strona została uwierzytelniona.

Podczas gdy Maryla to mówiła, zdawało się, że słońce znowu zajaśniało na twarzyczce Ani. Przedewszystkiem zgasł na niej wyraz rozpaczy, potem zakwitł lekki promień nadziei, a oczy zalśniły jak dwie gwiazdy poranne. Dziewczynka była jak przeistoczona, a kiedy po chwili tamte panie wyszły poszukać jakiegoś przepisu gospodarskiego, po który pani Blewett przybyła, Ania rozpromieniona przypadła do kolan Maryli.
— Ach, panno Cutbert, czy pani naprawdę powiedziała, że zatrzymacie mnie na Zielonem Wzgórzu? — szeptała bez tchu, jakgdyby ta cudna możliwość mogła się rozwiać od dźwięku głośnej mowy. — Czy pani naprawdę tak powiedziała? Czy może tylko jest to igraszką mojej wyobraźni?
— Sądzę, że dobrze byłoby, abyś się nauczyła trzymać na wodzy swą imaginację — rzekła Maryla sucho. — Wtedy potrafiłabyś rozróżnić rzeczywistość od przewidzeń, ręczę za to. Tak, właśnie tak powiedziałam. Ale niema w tem jeszcze nic pewnego i być może, iż ostatecznie pani Blewett cię zabierze. Z pewnością jesteś jej bardziej potrzebna, niż mnie.
— W takim razie wolałabym powrócić do Domu Sierot — wybuchnęła Ania. — Wszakże ona wygląda zupełnie jak... jak jaszczurka.
Maryla powstrzymała się od uśmiechu, uważając, że Anię należy złajać za podobną uwagę.
— Mała dziewczynka powinnaby się wstydzić wyrażać w ten sposób o starszej i obcej osobie — rzekła surowo. — Wracaj na swoje miejsce, zachowuj się spokojnie i trzymaj język na wodzy, jak dobrze wychowana dziewczynka.
— Postaram się o to i będę robiła wszystko, co mi pani każe. Tylko zatrzymajcie mnie! — prosiła Ania, wracając posłusznie na miejsce.
Gdy tegoż wieczoru powróciły do domu, Mateusz spotkał je na gościńcu. Maryla już zdala spostrzegła brata, chodzącego tam i z powrotem, i odgadła pobudki jego nie-