Strona:L. M. Montgomery - Ania z Zielonego Wzgórza.djvu/61

Ta strona została uwierzytelniona.

pokoju. Przygotowana była na wyraz zadowolenia, jaki wyczytała w jego twarzy, gdy zobaczył, że powraca z Anią. Ale nie mówiła z nim o tej sprawie, dopóki nie znaleźli się sam na sam w podwórzu, przy dojeniu krów. Wtedy opowiedziała mu w krótkich wyrazach historję dzieciństwa Ani i wynik swej rozmowy z panią Spencer.
— Nie powierzyłbym nawet ulubionego psa tej babie Blewett — rzekł Mateusz z niezwykłą zaciętością.
— I ja jej nie lubię — przyznała Maryla — lecz mamy do wyboru: albo oddać Anię do niej, albo zatrzymać ją u nas. Jeśli więc ty, Mateuszu, pragniesz, by została, zgodzę się ostatecznie na to. Tak wiele zastanawiałam się nad tem, że wreszcie przywykłam do tej myśli. Wydaje mi się to w pewnym stopniu obowiązkiem... Nigdy nie wychowywałam dziecka, a z dziewczynką trudniejsza sprawa. Być może, iż popełnię niejeden błąd... Postaram się wszakże postępować słusznie... A więc co do mnie, zgadzam się, by została.
Ponura twarz Mateusza rozjaśniła się.
— Wiedziałem, że tak postąpisz, Marylo — rzekł. — Jest to takie miłe stworzenie...
— Lepiej byłoby, gdyby posiadała więcej praktycznego rozumu — odpowiedziała Maryla. — Postaram się, by go nabyła. Tylko pamiętaj, Mateuszu, nie wtrącać się do mojej metody postępowania. Wprawdzie stara panna nie umie może idealnie wychowywać dziecka, sądzę jednak, że potrafi to lepiej, niż stary kawaler. Najsłuszniej więc będzie, jeśli mnie zostawisz tę troskę. Gdybym nie potrafiła dać sobie rady, ty mi pomożesz.
— Ależ, rozumie się, Marylo, że będziesz postępowała, jak zechcesz — uspokajał Mateusz siostrę. — Tylko bądź dla niej dobrą i łagodną, nie psując jej bynajmniej... Wydaje mi się, że ona należy do tych istot, z któremi można wszystko przeprowadzić, o ile postępuje się z miłością.
Maryla sarknęła, aby wyrazić pogardę dla metody wychowania Mateusza i weszła do śpiżarni.