nie pamiętałam ani jednego wyrazu! Obawiam się też, że nie potrafię już nigdy ułożyć równie pięknej. Nie wiem wprawdzie, dlaczego, ale po raz drugi nic się tak dobrze nie udaje. Czy pani to zauważyła?
— Ja nie, ale ty zauważ sobie, Aniu. Ilekroć każę ci co uczynić, zechciej natychmiast posłuchać, a nie zatrzymuj się dla rozprawiania w tej sprawie. Oto pójdź i zrób, com ci poleciła.
Ania natychmiast przeszła sienią do bawialki, ale długo nie powracała. Po dzissięciu minutach oczekiwania Maryla, zacisnąwszy wargi, poszła za nią. Zastała dziewczynkę, stojącą nieruchomo przed obrazem, zawieszonym pomiędzy oknami. Rączki skrzyżowała na plecach, błyszczące oczy wzniosła ku górze. Białe i zielone światło, płynące tu od jabłoni i dzikiego wina, oblewało małą postać blaskiem prawie nadziemskim.
— O czem myślisz, Aniu? — spytała ostro Maryla.
Ania z westchnieniem ocknęła się ze swej zadumy.
— O tem — rzekła, wskazując obraz, wcale dobrego pędzla, „Chrystus błogosławiący dzieci“. — Właśnie wyobrażałam sobie, że jestem jednem z nich, tą oto małą dziewczynką w niebieskiej sukience, stojącą w kącie, jakgdyby nie należała do nikogo, zupełnie jak ja... Wydaje się smutna i opuszczona, czy nie? Ręczę, że niema ani ojca, ani matki. Chcąc jednak otrzymać błogosławieństwo, wślizgnęła się w kącik, zdala od innych, spokojna, że nikt jej nie zauważy, prócz Niego. Jestem pewna, że wiem, jak jej było na duszy; serduszko jej dygotało, a ręce były zimne, jak moje wtedy, gdy się pytałam, czy mnie zatrzymacie? Lękała się, że On jej może nie zauważy? Ale On spostrzegł ją, wszak prawda? Starałam się wyobrazić sobie to wszystko! Jak ona zbliżała się coraz więcej i więcej, aż wreszcie znalazła się tuż obok, a wtedy On ją spostrzegł i położył Swą rękę na jej głowie. Ach, jakiż dreszcz rozkoszy musiał ją przeniknąć!... Pragnęłabym tylko, aby malarz nie przedstawił Go takim smutnym i zasępionym! Chociaż taką
Strona:L. M. Montgomery - Ania z Zielonego Wzgórza.djvu/71
Ta strona została uwierzytelniona.