Tego wieczoru Maryla nie powiedziała Mateuszowi o tem, co zaszło. Lecz kiedy i nazajutrz rano Ania trwała w swym uporze, należało wytłumaczyć mu jej nieobecność przy śniadaniu. Opowiedziała więc owo zajście, starając się położyć nacisk na niesłychanie zuchwałe zachowanie się dziewczynki.
— Dobrze się stało, że pani Małgorzata usłyszała parę słów prawdy. Jest to nieznośna kumoszka, lubiąca zawsze zajmować się cudzemi sprawami — rzekł Mateusz.
— Ależ, Mateuszu, nie rozumiem cię wistocie. Wiesz dobrze, że sprawowanie Ani było naganne, a jednak usprawiedliwiasz ją. Niedługo powiesz, że wogóle nie zasłużyła na karę.
— No nie... niezupełnie... — rzekł Mateusz trochę niepewnym tonem. — Uznaję, że powinna otrzymać lekką karę... Ale nie bądź dla niej zbyt surowa, Marylo. Pamiętaj, że to dziecko nigdy nie miało bliskich, którzyby ją uczyli tego, co słuszne. W każdym razie ty... ty jej dasz coś do jedzenia, prawda?
— Czyś słyszał kiedykolwiek, abym głodem zmuszała kogo do pewnych czynów? — spytała Maryla urażona. —
Strona:L. M. Montgomery - Ania z Zielonego Wzgórza.djvu/87
Ta strona została uwierzytelniona.
ROZDZIAŁ X.
Wyznanie winy.