Strona:L. M. Montgomery - Ania z Zielonego Wzgórza.djvu/89

Ta strona została uwierzytelniona.

Mateusz przypomniał sobie, że należało szybko powiedzieć, o co mu chodziło, bo Maryla mogła nadejść każdej chwili.
— Posłuchaj, Aniu, czy nie sądzisz, że lepiej byłoby uczynić to, co Maryla chce, i pozbyć się tej sprawy? — szepnął. — Wszakże wiesz dobrze, że będziesz zmuszona to uczynić, Aniu... wcześniej czy później, bo Maryla jest bardzo stanowcza... niezmiernie stanowcza. Uczyń to jak możesz najprędzej, a pozbędziesz się troski.
— Czy pan ma na myśli przeproszenie pani Linde?
— Tak, przeproszenie... to jest odpowiedni wyraz... — rzekł Mateusz śpiesznie. — Należy skończyć z tą całą sprawą. Właśnie chciałem cię o to prosić.
— Przypuszczam, że potrafiłabym to uczynić, jeśli panu na tem zależy — rzekła Ania po chwili namysłu. — Teraz mogłabym powiedzieć, że jestem zmartwiona, bo jestem nią naprawdę. Ale nie byłam wcale zmartwiona wczoraj wieczorem. Byłam wściekła, całą noc byłam wściekła! Wiem o tem, bo zbudziłam się trzykrotnie i za każdym razem byłam równie zirytowana. Ale dziś rano wszystko minęło. Nie byłam już wcale zła, miałam tylko przykre jakieś uczucie tego, co zaszło. Wstydziłam się za siebie. Ale nie potrafiłabym pójść wyznać to pani Linde. Byłoby to tak bardzo upokarzające. Dlatego postanowiłam, że raczej pozostanę tu przez całe życie, niż przeproszę tę kobietę... Ale teraz.. dla pana zrobiłabym wszystko... jeśli panu rzeczywiście na tem zależy...
— Bez wątpienia zależy mi na tem... Jest tak strasznie pusto bez ciebie, na dole. Idź więc i załatw to... jesteś dzielną dziewczynką!
— Dobrze — odpowiedziała Ania z rezygnacją. — Gdy Maryla powróci, powiem jej, że żałuję tego, co się stało.
— Bardzo dobrze... bardzo dobrze, Aniu. Tylko nie wspominaj Maryli, że ja mówiłem z tobą w tej sprawie. Pomyśli sobie, że wtrącam się do tego, co nie powinno mnie obchodzić.