— Wstańże, wstań, dziecko! — rzekła serdecznie. — Przebaczam ci, bez wątpienia. Być może, iż powiedziałam ci trochę zbyt wiele wtedy wieczorem. Ale, widzisz, taka ze mnie szczera, otwarcie wszystko wypowiadająca kobieta. Nie trzeba tak bardzo brać sobie do serca tego, co mówię. Nie można zaprzeczyć, że włosy twoje są bardzo czerwone. Lecz kiedyś znałam dziewczynkę — właściwie była to moja koleżanka — której włosy, gdy była mała, były również czerwone, jak twoje, a gdy dorosła, ściemniały i przybrały piękny kasztanowaty kolor. To też nie byłabym wcale, ale to wcale zdziwiona, jeśliby to samo zdarzyło się i tobie.
— O, pani Linde! — Ania wstała i westchnęła głęboko. — Pani dała mi nadzieję! Będę panią zawsze uważała za swoją dobrodziejkę! O, potrafiłabym znieść wszystko, bylebym tylko mogła wierzyć, że włosy moje, gdy dorosnę, będą kasztanowate!... Czy mogę przejść teraz do sadu i usiąść na ławce pod jabłonią, podczas, gdy pani będzie tu gawędziła z Marylą? Jest tam więcej pola dla wyobraźni.
— Ależ biegnij, drogie dziecię! A jeśli masz ochotę, zerwij sobie wiązankę tych narcyzów, co rosną tam w kącie.
Kiedy drzwi za Anią zamknęły się, pani Linde wstała, by zapalić lampę.
— Wistocie oryginalne, lecz miłe stworzenie! Usiądź na tem krześle, Marylo, jest ono wygodniejsze... Tak, bez wątpienia, jest to dziwne dziecko, ale jest w niej coś bardzo pociągającego. Obecnie już wam się nie dziwię, żeście ją zatrzymali i nie lękam się o was... Być może, iż wyrośnie z niej coś dobrego. Ma ona, coprawda, niezwykły sposób wyrażania się... używa jakichś mocnych zwrotów. Ale odzwyczai się przecież od tego z chwilą, gdy będzie przebywała z ludźmi dobrze wychowanymi. Zdaje się także, iż jest bardzo gwałtowna; lecz dziecko gwałtowne z czasem spoważnieje i uspokoi się, a jest stokroć sympatyczniejsze
Strona:L. M. Montgomery - Ania z Zielonego Wzgórza.djvu/92
Ta strona została uwierzytelniona.