— Nieraz już słyszałam to zdanie, ale nie zgadzam się z niem — zauważyła sceptycznie Ania, z rozkoszą wąchając swe narcyzy. — Ach, jakież te kwiaty są słodkie! Pani Linde bardzo uprzejmie postąpiła, dając mi je. Nie mam już do niej wcale żalu. Czyż to nie pięknie prosić o przebaczenie i otrzymać je?.. Ach, jakże dziś gwiazdy cudnie się iskrzą! Gdyby Maryla miała mieszkać na gwiaździe, jaką wybrałaby sobie? Ja wybrałabym tę wielką jasną, świecącą tuż nad ciemnym lasem.
— Aniu, zamilknij wreszcie — rzekła Maryla, zmęczona już śledzeniem za wirowym biegiem myśli dziewczynki.
Ania zamilkła aż do chwili, gdy weszły w aleję, prowadzącą do domu. Lekki, figlarny wietrzyk, przepojony żywicznym zapachem lasu, wionął na ich spotkanie. Z poza drzew, w dali witało je wesołe światło, pochodzące z kuchni na Zielonem Wzgórzu. Ania przytuliła się nagle do Maryli i wcisnęła swą piąstkę w spracowaną dłoń swej opiekunki.
— Jakże miło jest wracać, kiedy się wie, że wracamy do swego ogniska — rzekła. — Ja już kocham Zielone Wzgórze, a przecież przedtem nie kochałam żadnej miejscowości. Żadna nie wydała mi się nigdy moim domem. Ach, Marylo, jakam ja szczęśliwa! Teraz potrafiłabym się modlić i nie wydałoby mi się to wcale trudne.
Jakieś miłe uczucie ciepła wezbrało w sercu Maryli, kiedy poczuła tę chudą rączkę w swej dłoni. Może być, że zapulsowało w niem uczucie macierzyństwa, którego nigdy nie zaznała. Uczucie, doznane w tej chwili, było tak żywe, a tak bardzo obce, że zmieszało ją nieco. Pośpieszyła sprowadzić je do zwykłej temperatury, wygłaszając małą nauczkę moralną:
— Jeśli będziesz zawsze poczciwą dziewczynką, Aniu, będziesz też szczęśliwą. Nigdy nie powinnaś była uważać, że trudno jest odmawiać modlitwę.
— Kiedy recytować modlitwę nie jest wcale to samo, co modlić się — rzekła Ania w zamyśleniu. — Teraz wy-
Strona:L. M. Montgomery - Ania z Zielonego Wzgórza.djvu/94
Ta strona została uwierzytelniona.