muślinu, prześlicznie przybrana koronkami, z trzem bufami na każdym rękawie.
Nazajutrz rano silna migrena nie pozwoliła Maryli odprowadzić Anię do szkoły niedzielnej.
— Poprosisz panią Linde, by cię wprowadziła, Aniu — rzekła do dziewczynki. — Ona postara się już o to, byś się dostała do odpowiedniej klasy. Pamiętaj sprawować się jak najlepiej. Pozostań podczas kazania i poproś panią Linde, by ci wskazała nasze miejsce w kościele. Nie rozglądaj się wokoło i nie kręć się na ławce. Za powrotem opowiesz mi treść kazania.
Ania wyszła w swej czarnej z białem satynowej sukience, która, choć dostatecznie długa i wcale nie ciasna, fasonem swym znakomicie uwydatniała jej chudość. Kapelusz nie był niczem przybrany, płaski, marynarski. Nowe rozczarowanie dla Ani, która w duszy marzyła o jakichś wstążkach i kwiatach. O te ostatnie postarała się, coprawda, sama, zanim jeszcze dostała się na wielki gościniec. Zaledwie bowiem wyszła na drogę poza Zielone Wzgórze, dostała się na cudną łąkę, pełną złotego mlecza i wspaniałych krzaków dzikiej róży. Natychmiast więc uwiła gruby wianuszek i przystroiła nim swój kapelusz. Niewiadomo czy spodobałby się on innym, ale Ania była zachwycona i z dumnie podniesioną głową kroczyła naprzód, dźwigając na swych rudych warkoczach wieniec żółtego i czerwonego kwiecia.
Pani Linde nie zastała już w domu. Bynajmniej tem nie zrażona, Ania sama poszła do kościoła. W przedsionku spotkała całą gromadę dziewczątek, mniej lub więcej strojnie przybranych w białe, niebieskie albo czerwone sukienki. Przyglądały się one ciekawie obcej nowicjuszce w oryginalnym nakryciu głowy. Małe mieszkanki Avonlei zasłyszały już niejedną historyjkę, dotyczącą Ani. Pani Linde opowiadała o jej gwałtownym temperamencie, zaś Jerzy Buot, pastuszek z Zielonego Wzgórza, rozwodził się nad tem, że często godzinami potrafi Ania rozmawiać z sobą sama
Strona:L. M. Montgomery - Ania z Zielonego Wzgórza.djvu/98
Ta strona została uwierzytelniona.