Strona:L. M. Montgomery - Historynka.djvu/159

Ta strona została przepisana.

nisty i tchnący dziwną tajemniczością. Poprzez gałęzie drzew spoglądaliśmy na wierzchołki dalekich pagórków pokrytych zielenią i na pola ozłocone promieniami zachodzącego słońca. Liście szumiące nad naszemi głowami tworzyły jakby sklepienie i nie istniało chyba nic takiego na świecie, coby nas mogło wywabić teraz z sadu, coby nas mogło pokusić do przerwania przyjemnej wieczornej gawędy. W bajce, którą nam opowiadała Historynka było więcej królewiczów, niż porzeczek na krzewach i więcej królowych, niż jaskrów na łące. Zastanawialiśmy nad tem, jakby to było, gdyby któreś z nas zostało nagle królem. Piotrek oświadczył, że stanowisko któla nie jest zbytnio przyjemne, bo trzeba ciągle dźwigać koronę na głowie.
— Ależ królowie korony nie noszą, — oburzyła się Historynka. — Może kiedyś nosili, teraz jednak noszą najzwyklejsze kapelusze. Korony używane są tylko na specjalne uroczystości. Królowie wyglądają zupełnie taksamo, jak zwykli ludzie, przynajmniej tak ich widziałam na fotografjach.
— Ja także wątpię, czy przyjemnie być królem, — odezwała się Celinka, — ale jednak chciałabym zobaczyć jakąś królową. Właśnie na naszej Wyspie jest to niewygodne, że nigdy nie ma się okazji zobaczenia takich wysokich osobistości.
— Książę Walji był raz w Charlottetown, — rzekł Piotrek. — Ciotka Janet widziała go nawet zbliska.
— Ale to było jeszcze przed naszem urodzeniem, a po raz drugi może się coś podobnego zdarzyć po naszej śmierci, — zawołała Celinka z niezwykłym u niej pesymizmem.
— Mam wrażenie, że dawniej więcej było królów i królowych, — rzekła Historynka, — bo dzisiaj jest ich szalenie mało. W naszym kraju przynajmniej niema króla nawet