— Dowiecie się w przyszłą niedzielę, — odparł tajemniczo Piotrek.
Następna niedziela wypadła już w październiku, lecz dzień był pogodny i ciepły, jak w czerwcu. W powietrzu unosiła się dziwna woń, która przypominała mimowoli o tem wszystkiem, co już minęło i napawała słodką nadzieją na przyszłość. Na gałęziach drzew ukazały się pierwsze nici babiego lata, a szczyty pagórków tonęły w blasku purpurowo-złocistym.
Siedzieliśmy dokoła Kamiennego Pulpitu, czekając na Piotrka i Sarę Ray. Piotrek miał dzisiaj wolną niedzielę i poprzedniego wieczoru poszedł z wizytą do matki, zapewnił nas jednak, że wróci na umówioną porę, aby wygłosić swe kazanie. Istotnie przyszedł i z uroczystą miną wszedł na kamienną kazalnicę. Miał dzisiaj na sobie nowe ubranie i patrząc na nie przyszło mi mimowoli na myśl, że przedewszystkiem pod tym względem ma już nade mną przewagę. Przecież ja zeszłej niedzieli nosiłem ubranie codzienne, bo ciotka Janet zawsze po powrocie z kościoła kazała nam zdejmować odświętny strój. W głębi duszy zacząłem nawet żałować, że nie jestem taksamo, jak Piotrek chłopcem do posług.
Wyglądał, jak przystojny młody ksiądz, w swej marynarskiej granatowej bluzie z białym kołnierzem i zręcznie związanym krawatem. Czarne jego oczy błyszczały, a ciemne wijące się włosy, były gładko przyczesane, lecz na samym czubku głowy tworzyły wyraźne pierścienie.
Doszliśmy do wniosku, że niema sensu dłużej czekać na Sarę Ray, która mogła wcale nie przyjść, jeżeli dzisiaj jej matka była w złym humorze. Dlatego też Piotrek natychmiast rozpoczął ceremonję.
Odczytał krótki ustęp z Biblji, zaintonował religijną
Strona:L. M. Montgomery - Historynka.djvu/287
Ta strona została przepisana.