Strona:L. M. Montgomery - Historynka.djvu/304

Ta strona została przepisana.

więcej praktyki, bo niejednokrotnie już walczył z chłopcami w Toronto, a jeżeli idzie o Piotrka, to będzie to pierwsza jego walka w życiu.
— A ty kiedyś walczyłeś? — zapytała Historynka.
— Raz jeden, — odpowiedziałem krótko, lękając się następnego pytania, które jednak usłyszałem po chwili.
— Kto zwyciężył?
Bywają takie chwile, kiedy trudno jest powiedzieć prawdę, szczególnie młodej damie, dla której żywi się wiele sentymentu. Musiałem stoczyć zaciętą wewnętrzną walkę, z której mówiąc szczerze, nie wyszedłbym bez skazy na sumieniu, gdyby nie pewne postanowienie, jakie uczyniłem w dniu, poprzedzającym ów Dzień Sądu Ostatecznego.
— Mój przeciwnik, — odparłem z beznadziejną szczerością.
— Tak, — kiwnęła głową Historynka, — mam wrażenie, że nie o to chodzi, czy zostałeś pokonany, czy nie, skoro walczyłeś dobrze i prawidłowo.
Spokój brzmiący w jej głosie dał mi tę świadomość, że mimo wszystko jednak byłem tym bohaterem i wspomnienie owej pierwszej w życiu walki nagle przestało być dla mnie przykre.
Gdyśmy przybyli na miejsce pojedynku, reszta towarzystwa już tam się znajdowała. Celinka była bardzo blada, a Feliks i Piotrek zdejmowali właśnie marynarki. Był cudowny złocisty zachód słońca tego wieczoru i wszystkie zakątki sosnowego lasku przepojone były tym słonecznym blaskiem. Chłodny jesienny wiatr szemrał wśród gałęzi drzew i wśród krwawoczerwonych liści klonów otaczających altanę.
— Teraz, — rzekł Dan, — będę liczył, a gdy powiem trzy, rzucicie się na siebie i będziecie się