ków. A tamto wysokie, smukłe drzewo z gałęziami rosnącemi wgórę, podobno zasiało się tu samo i nikt nie może jeść jabłek z niego, bo są strasznie kwaśne i gorzkie. Nawet prosięta tych jabłek jeść nie chcą. Ciotka Janet chciała je raz wziąć do placka, bo żal jej było, że się tyle owoców marnuje. Ale więcej już tego nie robi. Powiada, że lepiej żeby się jabłka marnowały, niż mają się marnować jabłka i cukier. Przeważnie te jabłka ciotka Janet oddaje najemnikom francuskim, ale oni ich nawet nie zabierają do domu.
Słowa Historynki w przezroczystem porannem powietrzu płynęły, jak perły i brylanty. Nawet jej przyimki i spójniki posiadały swoisty urok, a we wszystkiem, o czem wspominała była magiczna siła komizmu. Placki jabłeczne, kwaśne owoce i prosięta, wszystko to razem posiadało dziwne tchnienie romantyzmu.
— Strasznie lubię słuchać, jak mówisz — rzekł Feliks swym ponurym, bezdźwięcznym głosem.
— Wszyscy lubią — odparła Historynka chłodno. — Cieszę się, że wam się podoba mój sposób opowiadania, ale chciałabym, abyście i mnie polubili taksamo, jak lubicie Felę i Celinkę. Nie, nawet więcej. Pragnęłam tego niegdyś, ale teraz już mi to przeszło. Kiedyś w Niedzielnej Szkole, kiedy ksiądz miał kazanie dla naszej klasy, zrozumiałam, że takie pragnienie jest samolubne, jednak mimo wszystko, chciałabym żebyście mnie lubili.
— Ja tam ogromnie cię lubię — rzekł Feliks z przejęciem. Musiał sobie przypomnieć, że Fela nazwała go grubym.
W tej chwili zbliżyła się do nas Celinka. Okazało się, że dzisiaj przypadał dzień, kiedy Fela pomagała przy śniadaniu i właśnie dlatego przyjść tu do nas nie mogła. Wszyscy skierowaliśmy się do Alei Wuja Stefana.
Strona:L. M. Montgomery - Historynka.djvu/34
Ta strona została przepisana.