cieplej na mrozie i wiatr ci krzywdy nie zrobi. Nalej jeszcze kieliszek. Whisky każdemu idzie na zdrowie“.
— Nedowi nie trzeba było dwa razy powtarzać. Wychylił kieliszek znowu i zapytał obojętnie:
— „Czy i ty tam się wybierasz dzisiaj?“
— Donald potrząsnął głową.
— „Myślałem o tem“ — rzekł — „ale zamieć jest taka straszna, że o pójściu piechotą niema mowy, a sanie oddałem do naprawy do kowala. Najlepiej w taką pogodę siedzieć przy kominku, Campbell, zresztą to zależy od gustu“.
— Ned pomyślał o swym odmiennym „guście“, a Donald siedział przy stole z pochmurną twarzą, lecz śmiejącemi się oczyma i zachęcał wciąż do picia. Wreszcie głowa opadła Nedowi na piersi i zasnął. Wówczas Donald wstał, włożył futro i czapkę i skierował się ku drzwiom.
— Śpij słodko i spokojnie, stary — rzekł śmiejąc się — a jak się obudzisz, to się już ze sobą porachujemy.
— Odwiązał konia Neda, wskoczył do sań i strzelił z bata.
— No, stara szkapo, ruszaj prędko — zawołał. — Wszystko teraz zależy od twego pośpiechu. Jeżeli Campbell za wcześnie się obudzi, cały plan mi się nie uda. Wio, stara szkapo!
Klacz Neda biegła, jak jeleń po lodzie, a Donald zastanawiał się nad tem, co ma powiedzieć Naci i czy mu ona na oświadczyny odpowie „nie“?
— Wtedy dopiero mnie Ned wyśmieje. Mam nadzieję, że śpi teraz smacznie. A wkrótce przyjdzie znowu śnieżyca. Chyba nie zachoruje, jak się na mnie rozgniewa. Po przebudzeniu będzie w takim cudownym humorze, że nawet nie pomyśli o niebezpieczeństwie. No, stara szkapo, już jesteśmy na miejscu! A teraz, Donaldzie Fraser,
Strona:L. M. Montgomery - Historynka.djvu/84
Ta strona została przepisana.