Strona:La Rochefoucauld-Maksymy i rozważania moralne.djvu/16

Ta strona została uwierzytelniona.
XV

Trzeba powiedzieć, że my (mówię o mojej generacji) nie jesteśmy zbyt wdzięcznymi czytelnikami La Rochefoucaulda. Wyrośliśmy w atmosferze pojęć wytworzonych darwinowską teorją „walki o byt“, pesymizmem Schopenhauera, filozofją Taine’a, dla którego „cnota jest produktem takim jak cukier“ itp. Uczyliśmy się czytać na brutalnej literaturze końca XIX wieku. Niejedna nowela Maupassanta jest jakby epickiem rozwinięciem tej lub owej Maksymy La Rochefoucaulda. Każdy inteligentniejszy chłopak z pośród nas dochodził do sporej porcyjki tych Maksym sam, na własną rękę, zanim wiedział o istnieniu tej książeczki. I, ostatecznie, cała ta filozofja egoizmu i próżności nie zadowala nas już dzisiaj; nie trafia, nie mówię już do serca, ale nawet do rozumu. Uznajemy, że większość tych maksym jest prawdziwa, ale ta prawda jest prawdą niejako w pewnym wymiarze; znamy lub przeczuwamy inne prawdy w innym, wyższym wymiarze myślenia. Mechanizm tej psychologji wydaje się nam zbyt algebraiczny; formułki tłumaczące człowieka, tę tajemnicę zawieszoną wśród innych tajemnic, zbyt proste. Kwas tej analizy wydaje się nam za mocny, gryzie wszystko czego dotknie; gdyż dowieść, że, dajmy na to, ktoś, kto bez świadków rzuca się w rzekę, aby ocalić tonącego, działa pod wpływem próżności lub egoizmu, jest oczywistym nonsensem. Ta niwelacja, wedle której niema różnicy pobudek między ludźmi, to tak, jakby ktoś zwęglił na popiół fiołek i cebulę i wykazał, iż niema między niemi żadnej różnicy. Dla nas, póki są żywe, jest różnica, a skoro są zwęglone, wogóle przestają istnieć.
Jakże ciasnem i oschłem wydaje nam się naprzykład owo określenie żądzy wiedzy „interesem nabycia korzyst-