dziecię miało nosić na szyi, poczem rodzice zanieśli dziecko do świątyni Kwannon na wzgórzu, a złożywszy tam znowu ofiary, modlili się do wszystkich Buddów o opiekę nad swym pierworodnym.
Kiedy Taro miał sześć lat, rodzice postanowili posyłać go do nowej szkoły normalnej, zbudowanej w niewielkiej odległości od wsi. Dziadek Taro kupił mu kilka pędzelków do pisania, trochę papieru, książkę i tabliczkię i, wziąwszy go pewnego dnia wczesnym rankiem za rączkę, poprowadził do szkoły. Taro był uszczęśliwiony, raz dlatego, że tabliczką i innemi nowemi rzeczami cieszył się, jak nowemi zabawkami, a powtóre — ponieważ wszyscy mu mówili, że szkoła to bardzo przyjemne miejsce, w którem będzie miał mnóstwo czasu na zabawę. Prócz tego matka obiecała mu dużo ciasteczek, jak wróci do domu.
Gdy przyszli do szkoły – wielkiego, dwupiętrowego budynku ze szklanemi oknami — pedel wprowadził ich do wielkiej, pustej sali, w której za pulpitem siedział jakiś poważny pan. Dziadek Taro złożył mu niski pokłon i, nazywając go Sensei, uniżenie i pokornie prosił, aby raczył zająć się nauką jego małego towarzysza. A wówczas Sensei powstał, nawzajem złożył niski pokłon, i zaczął uprzejmie ze staruszkiem rozmawiać. Nadomiar wszystkiego położył swą rękę na głowie Taro i mówił o wielu pięknych rzeczach.
Ale Taro ogarnął naraz przestrach, a kiedy dziadek powiedział mu: „Dowidzenia!“ i odszedł, zaczął się bać jeszcze bardziej i najchętniej uciekłby do domu. W tej chwili nauczyciel wziął go za rękę, zaprowadził do wielkiej, wysokiej, białej sali, pełnej dziewcząt i chłopców, siedzących na ławkach, wska-