zał mu miejsce i kazał mu usiąść. Dziewczęta i chłopcy zwrócili głowy w jego stronę i, szepcząc coś, śmiali się. Taro pomyślał, że to z niego tak się śmieją i zrobiło mu się bardzo przykro.
W tej chwili rozległ się dźwięk wielkiego dzwonu, nauczyciel, który zajął swe miejsce na wysokim gradusie w drugim końcu sali, nakazał ciszę tak surowym głosem, że Taro znów ogarnęło przerażenie.
Wszyscy ucichli a nauczyciel zaczął mówić.
Taro myślał, że jego słowa są groźne.
Nie mówił wcale o tem, jakoby szkoła była tak przyjemnem miejscem, przeciwnie, tłumaczył uczniom i uczennicom, że to nie miejsce zabaw, lecz ciężkiej pracy. Mówił, że nauka to rzecz bardzo trudna i męcząca, oni jednak muszą uczyć się bez względu na wysiłek i trudności. Wyliczył prawidła, do których obowiązani są stosować się, nie zapominając o karach za nieposłuszeństwo i niedbalstwo. A kiedy już wszyscy, przejęci zgrozą, siedzieli jak trusie, zmienił naraz sposób mówienia i zaczął mówić do nich, jak kochający ojciec — obiecując im kochać je, jak własne dzieci. Potem opowiedział im, jak to ta szkoła została zbudowana z łaskawego polecenia Jego Cesarskiej Mości, aby z chłopców i dziewcząt tego kraju zrobić rozumnych mężczyzn i dobre kobiety i jak bardzo dzieci powinny kochać swego Cesarza, pamiętając, iż szczęściem jest oddać za Niego życie. Przypominał im też, jak powinny kochać swych rodziców, z takim trudem zdobywających środki na ich wykształcenie, wykazując, jakim grzechem i jak wielką niewdzięcznością byłoby lenistwo podczas godzin szkolnych. A wówczas zaczął uczniów i uczennice wywoływać po nazwisku, egzaminując ich, czy zrozumieli to, co mówił.
Taro słyszał tylko część przemówienia nauczyciela. Jego mała duszyczka wciąż jeszcze pochłonięta była
Strona:Lafcadio Hearn - Czerwony ślub i inne opowiadania.djvu/13
Ta strona została uwierzytelniona.