Przodownicy wsi padli w kurzu na twarze przed Hamaguczi Gohei, a przykład ten reszta naśladowała.
Staruszek zapłakał, raz dlatego, że był uszczęśliwiony, a powtóre, ponieważ, jako człowiek starszy i słaby, był bardzo tem całem zdarzeniem zmęczony.
— Pozostał mój dom — odezwał się, jak tylko zdołał dojść do słowa — głaszcząc mimowoli brązowe policzki Tada — dużo ludzi może się tu pomieścić. A świątynia na wzgórzu stoi też. Tam znów drudzy mogą znaleźć schronienie.
Wskazując drogę, ruszył ku swemu domowi, a tłum płakał i wznosił okrzyki na jego cześć.
Skutki katastrofy trwały długo. Ponieważ w owych czasach komunikacja między poszczególnemi okręgami była niełatwa, wskutek czego musiało się wzywać pomocy zdaleka. Kiedy jednak wróciły lepsze czasy, ludzie nie zapomnieli o swym długu wdzięczności wobec Hamaguczi Gohei. Bogatym zrobić go nie mogli; on sam nie pozwoliłby na to, nawet gdyby to było możliwe. Prócz tego podarunki, jako wyraz ich wdzięczności dla niego, były stanowczo niewystarczające, ponieważ oni wierzyli, że duch, mieszkający w nim, był boski. Wobec tego obwołali go bogiem i od tego czasu nazywali go Hamaguczi Daimjodżin, przekonani, iż większego zaszczytu wyświadczyć mu nie mogą — i zaprawdę, nigdy żaden śmiertelny, tak wielką godnością, nagrodzony nie został. Odbudowując wieś, wznieśli też świątynię jego duchowi, a na jej froncie umieścili tablicę z jego imieniem, wypisanem złotemi, chinskiemi charakterami; czcili go też tu ofiarami i modlitwami.
Jak on się z tem czuł, tego powiedzieć nie mogę. Wiem tylko, że w dalszym ciągu mieszkał pod starą
Strona:Lafcadio Hearn - Czerwony ślub i inne opowiadania.djvu/158
Ta strona została skorygowana.