i ryb i wkładając całą żywność w dziurę na szczycie głowy pod włosami. Wtedy dopiero zrozumiał, że ożenił się z upiorem (Jama-Omba).
O-Tama miesiąc czekała na wynik swej odmowy — i czekała z całą wiarą, wiedząc jak wyimaginowana wartość zyskuje na cenie skutkiem przeszkód, jakie się pojawiają na drodze do jej zdobycia. Aż wreszcie, jak się tego spodziewała, swat znowu się zjawił. Tym razem O-Kazaki nie traktował ich tak bardzo zgóry jak przedtem; powiększył swoją pierwszą ofertę a nawet zaryzykował kilka kuszących obietnic. Wtedy zrozumiała, ze zupełnie ma go już w swoich rękach. Jej plan kampanji nie był bynajmniej skomplikowany, lecz ugruntowany na głębokiej, instynktownej znajomości gorszej strony natury ludzkiej; dlatego była pewna powodzenia. Obiecanka cacanka, a głupiemu radość; prawne kontrakty z różnemi kruczkami to pułapki na ludzi prostych. O-Kazaki, chcąc dostać O-Joszi, musiał poświęcić niemałą część swego majątku.
Ojciec Taro, szczerze pragnął małżeństwa syna z O-Joszi i próbował uregulować sprawę na zwykłej drodze. Niemożność otrzymania od Mijahary określonej odpowiedzi bardzo go zdziwiła. Był wprawdzie prostym, naiwnym człowiekiem, umiał jednak odczuwać ludzi i nadzwyczajnie grzeczny sposób postępowania O-Tamy, której nigdy nie lubiał, wzbudził w nim podejrzenie, że wogóle niema się tu czego spodziewać. Przyszło mu na myśl, że powinien podzielić się swemi podejrzeniami z Taro, co miało ten rezultat, iż chłopak rozchorował się i dostał gorączki. Ale macocha O-Joszi nie miała zamiaru doprowadzenia Taro do rozpaczy w tak wczesnem sta-