Strona:Lafcadio Hearn - Czerwony ślub i inne opowiadania.djvu/33

Ta strona została uwierzytelniona.

Ta para to był Taro z O-Joszi. Biegli prędko, najpierw dlatego, by uniknąć uwagi policjanta, powtóre, chcieli złapać ekspres z Tokjo możliwie jak najdalej od stacji. Znalazłszy się za zakrętem drogi, przestali biec i szli wolniej, bo już widzieli zbliżający się dym. Jak tylko ujrzeli pociąg, wyszli na tor tak, aby nie zwrócić na siebie uwagi maszynisty i czekali, trzymając się za ręce. Jeszcze chwila i niski huk, niby odgłos gromu, doleciał do ich uszu. Zrozumieli, że czas przyszedł.
Teraz wysunęli się już całkiem na tor, opletli się ramionami twarz przy twarzy, ostrożnie lecz szybko legli na szynach, dzwoniących już jak kowadło do taktu pędzącego pociągu.
Chłopiec uśmiechnął się. Zaś dziewczę, oplótłszy jeszcze silniej jego szyję ramionami, rzekło mu do ucha:
— Na czas dwóch istnień i trzech jestem twoją żoną a ty jesteś moim mężem, Taro-Sama.
Taro nie odpowiedział, bo niemal w tej samej chwili, mimo rozpaczliwych wysiłków maszynisty w celu zatrzymania rozpędzonego pociągu, koła przejechały parę kochanków — tnąc równo, jak olbrzymie nożyce.

IX

Dziś ludzie ze wsi przynoszą na wspólny grób połączonych w śmierci kochanków bambusowe miseczki z kwiatami, palą kadzidła i odmawiają modlitwy. Nie jest to zgodne z przepisami religji, bo Buddyzm zabrania dżoszi a cmentarz jest buddyjski. Niemniej jest w tem uczucie religijne — godne szacunku.
Zapytacie może, w jaki sposób i dlaczego ludzie modlą się do tych umarłych. Oczywiście nie wszyscy modlą się do nich, ale modlą się kochankowie,