jednego z umarłych parafjan w celu odprawienia buddyjskigo nabożeństwa żałobnego. Wziąwszy z sobą swego pomocnika, kapłan odszedł, pozostawiając Hoiczi samotnego w świątyni. Ponieważ noc była gorąca, niewidomy chciał ochłodzić się trochę na werandzie przed swą sypialnią. Weranda wychodziła na mały ogródek, znajdujący się na tyłach Amidadżi. W tym ogródku oczekiwał Hoiczi powrotu kapłana i, aby osłodzić sobie samotność, przygrywał od czasu do czasu na lutni. Północ minęła, a kapłan nie wracał. Ale wciąż jeszcze było za gorąco, aby móc szukać odpoczynku pod dachem, wobec czego Hoiszi siedział na werandzie. Nagle usłyszał kroki, zbliżające się od tylnej bramy. Ktoś przeszedł przez ogród, podszedł do werandy i zatrzymał się tuż przed nim — ale to nie był kapłan. Głęboki bas wymienił imię niewidomego — szorstko i bezceremonjalnie, sposobem samuraja, wołającego osobę niższego stanu:
— Hoiczi!
Hoiczi tak się zląkł, że w pierwszej chwili nie mógł odpowiedzieć. Wówczas głos zawołał go znów tonem szorstkiej komendy:
— Hoiczi!
— Hai! — odpowiedział niewidomy, przerażony groźbą, brzmiącą w tym głosie — jestem niewidomy! — Nie wiem kto mnie woła.
— Niema powodu do strachu — odpowiedział nieznajomy trochę łagodniej — zatrzymałem się wpobliżu tej świątyni, ponieważ wysłano mnie do was z poselstwem. Mój pan, bardzo wysoki dostojnik, bawi obecnie w Akamagaseki wraz z wielu szlachetnie urodzonymi dworzanami. Pragnął ujrzeć miejsce bitwy pod Dan-no-ura i dziś właśnie zwiedził tę miejscowość. Dowiedziawszy się, jak wspaniale recytujecie historję tej bitwy, pragnie was usłyszeć, wobec czego bierzcie natychmiast biwę i śpieszcie, wraz ze mną, do
Strona:Lafcadio Hearn - Czerwony ślub i inne opowiadania.djvu/67
Ta strona została uwierzytelniona.