Strona:Lafcadio Hearn - Czerwony ślub i inne opowiadania.djvu/68

Ta strona została uwierzytelniona.

domu, w którym na was oczekuje dostojne zgromadzenie.
Nie usłuchać rozkazu samuraja było w owych czasach rzeczą niełatwą. Hoiczi obuł sandały, wziął biwę i wyszedł wraz z nieznajomym, który prowadził go bardzo zręcznie, ale zmuszał go do bardzo szybkiego chodu. Ręka, która go prowadziła, była żelazna, a rozlegający się za każdym krokiem chrzęst, świadczył o tem, iż rycerz był w pełnej zbroi — prawdopodobnie ktoś ze straży pałacowej, pełniący służbę. Pierwszy lęk Hoiczi minął. Pieśniarz myślał, że spotkało go wielkie szczęście, bo, przypomniawszy sobie wyrażenie dworzanina o „wysokim dostojniku“, przyszedł do przekonania, że wielki pan, przed którym ma wystąpić, musi być conajmniej dajmjem pierwszej klasy. Nagle samuraj zatrzymał się i Hoiczi zmiarkował, że stanęli pod szeroką bramą — dziwne mu tylko było, że, za wyjątkiem głównej bramy Amidadżi, nie mógł sobie przypomnieć ani jednej wielkiej bramy w tem mieście. — Kaimon![1] — wykrzyknął samuraj — poczem dał się słyszeć odgłos podnoszonych ryglów i niewidomy, wraz ze swym przewodnikiem, minął wrota.Przeszli przez ogród i znowu zatrzymali się przed jakiemiś drzwiami, gdzie dworzanin zawołał donośnym głosem.
— Słuchajcie! przyprowadziłem Hoiczi!

Dał się słyszeć tupot śpieszących nóg, zgrzyt odsuwanych okien, otwieranych drzwi i okrzyki kobiet. Po mowie kobiet Hoiczi poznał, że są to dworki w jakiejś pańskiej siedzibie, nie mógł jednak absolutnie zrozumieć gdzie się znajduje. Niewiele czasu jednak zostawiono mu na domysły. Wprowadziwszy

  1. Pełne szacunku wyrażenie, domagające się otwarcia bramy, a używane przez samurajów wobec straży pałacowej na znak, że chcą mówić ze swym panem.