cie słychać wołanie pierwszego przechodzącego przekupnia, — „Daikoya! Kabuya-Kabu! sprzedającego jarzyny. „Moyaya-moya!” nawołuje kobieta, nosząca małe hubki do rozżarzania ognia w węglu.
Obudzony pierwszymi dźwiękami poczynającego się życia w mieście, otwieram moje małe, japońskie, papierowe okienko i spoglądam na zielone firanki drzew wiosennych, i ogródek, otoczony strumieniem. Przedemną lśni jasne ujście Ohashigawy, ginące w wielkiem jeziorze Shinji, rozszerzające się potężnie na prawo, w mrocznych, posępnych ramach gór. Po drugiej stronie rzeki, wprost naprzeciw mnie, stoją niebieskie, szpiczaste domki, które przy zamkniętych Tos[1], wyglądają jak małe klateczki. Słońce jeszcze nie wzeszło, chociaż dzień już jest biały.
Co za urocza wizja! — Długie smugi subtelnych, bladych, mglistych chmurek owijają brzegi jeziora, niby splątane wstążki, rozciągają się na podnóżach gór, opasują szczyty różnych wysokości, jak nie zmierzone zwoje gazy, tak, że jezioro wydaje się nieskończenie większem, niż jest w rzeczywistości, nie jak zwykłe jezioro, ale jak zaczarowane morze, tej samej barwy co poranek, podczas gdy szczyty gór, niby tajemnicze wyspy giną w długim szeregu, bez końca. W miarę, jak mgła podnosi się powoli, powoli w górę, tworzy się przedziwnie cudowny chaos, coraz to zmieniających się obrazów. Rąbek
- ↑ Grube zasuwane sklepy, z niemalowanego drzewa, które japońskim domom służą tak za drzwi, jak i za okno.