Strona:Lafcadio Hearn - Lotos.djvu/126

Ta strona została uwierzytelniona.

rębie swego zamku i otoczył ją tysiącami lisów, kowanych w kamieniu.
Idę małą, ciasną uliczką, zwaną „ulicą nowego drzewa”, jakkolwiek karzełkowate jej dwupiętrowe domki są tak stare, że wyglądają jak grzyby w ziemi. Przed stu pięćdziesięciu laty, drzewo ich było nowe, obecnie zaś każdego artystę zachwycą tonem swej barwy, ciemnej, spopielałej, tu i owdzie o jedwabnym połysku mchu i traw, które rosną obficie na dachach japońskich domów.
Perspektywa uliczki tworzy ramy dla niezwykłego widoku, dziwniejszego jeszcze od poszczególnych starych domów. Między wielkiemi słupami bambusowemi, wystającemi po nad dachy, rozciągają się przedziwne czarne siatki, niby pajęczyny. Są to sieci rybackie, robione z jedwabnych nici. Jest to ulica rybaków.
Idę w stronę wielkiego mostu.
Wzrok mój biegnie na zachód, ku pięknym, szpiczastym, niebieskim i zielonym górom, rysującym się zygzakowato na horyzoncie — i nagle zjawia się przedemną cudowny cień, sięgający niemal do nieba. Jest to olbrzymia góra Daisen. Podnóże jej jest zakryte mgłą, wygląda też niby zjawisko powietrzne, dołem przezroczyście szare, górą białe jak obłok. Za pierwszem zbliżeniem się zimy góra ta pokrywa się od stóp do szczytu śniegiem i wówczas jej śnieżna piramida przypomina ową świętą górę nazwaną „Izumo-Fuji”, „Fuji-Izumy”, którą poeci przyrównywują tak często do na pół otwartego wachlarza zawieszonego u stropu nieba. W rzeczy-