Strona:Lafcadio Hearn - Lotos.djvu/160

Ta strona została uwierzytelniona.

wielu obcokrajowców zwiedziło Kizuki, a żaden z nich do wielkiej świątyni dopuszczony nie został. Niektórym nie pozwalano nawet zbliżać się do podwórza świątynnego. Spodziewałem się jednak, że szczęście lepiej mi posłuży. Miałem list polecający od mojego przyjaciela Nishida Sentaro, osobistego przyjaciela wysokiego kapłana w Kizuki, tak, że mogłem przypuszczać, że jeżeli nie wolno mi będzie wejść do świątyni, co nawet nie wszystkim Japończykom jest dozwolone, to przynajmniej będę miał zaszczyt poznać Guji, duchownego namiestnika Kizuki, Icuke Takanori, którego książęcy ród wywodził się od samej bogini słońca.
Pewnego pięknego wrześniowego poranka udałem się wczesną godziną do Kizuki. Mały parowiec, który miał mnie zawieźć, był, począwszy od maszyny, aż do pokładu, dziwnie lilipucich rozmiarów. W kabinie trzeba było klęczeć, a nawet pod namiotami na pokładzie nie możńa było stać prosto. Miniaturowy ten statek był jednak piękny, jak model zabawki i poruszał się z niesłychaną szybkością. Mały, nagi chłopak uwijał się gorliwie, roznosząc herbatę i pieczywo, oraz stawiając przyrządy do palenia przed tymi, którzy chcieli palić. Wszystko to kosztuje zaledwie trzy czwarte sena.
Schroniłem się do osłoniętego namiotu na dachu kabiny, aby mieć lepszy widok, który jest rzeczywiście przedziwnie piękny. Po za przezroczystem zwierciadłem jeziora widać półkrąg cudownego pejzażu, o owem subtelnem niebieskiem zabarwieniu, które właściwe jest wszystkim daleko leżą-