cym rzeczom w japońskiej atmosferze. Szczyty gór i wydłużenia językowate lądu odcinają się od porcelanowej białości tła. Szczegółów nie widać, tylko sylwetki mas o czystej barwie. Na prawo i na lewo wznoszą się cudowne, faliste łańcuchy zielonemi lasami pokrytych pagórków, które otaczają Szinnjiko. Na północnym zachodzie widać wielką, górę Yakuno-San. Miasto zniknęło już za nami, sterczy tylko dumnie olbrzymia Daisen, wznosząca swój biały szczyt z wygasłym kraterem, w krainę wiecznych śniegów. Ponad tem wszystkiem rozpościera się cudowny błękit nieba o barwie subtelnej i delikatnej jak marzenie.
Fantazya moja jest tak przepełniona legendami z Kojiki, że monotonna muzyka maszyny dzwoni w moich uszach, jak rytm szintoistycznego rytuału:
Koto-shiro-nushi no Kami,
Oho-kumi-nushi no Kami.
Jedziemy dalej. Wysoki łańcuch gór po prawej stronie staje się coraz to większy, a na jego lesistych podnóżach można już rozróżnić szczegóły. Na wielkim wystającym zębie lesistej góry wynurza się wieloszczytowy dach buddyjskiej świątyni. Jest to świątynia Ichibata, na górze Ichibata yama, świątynia boga Yakuski-Nyorai, lekarza dusz. Ale w Ichibata bóg ten objawia się raczej więcej jako lekarz cielesnych ułomności, mianowicie jako Buddha, powracający wzrok niewidomym. Opowiadają,