spędzić), gdyż nasi kurumaya biegną szybko, zostawiając miasto za sobą, śpiesząc na wielką, płaską równinę, pokrytą ryżowemi polami. Droga jest tak wąska, że ledwie mieszczą się na niej dwa obok siebie jadące jinriksza. Po obu stronach drogi rozciąga się cudowna równina, obramiona dwoma łańcuchami gór, które zamykają horyzont.
Głęboka cisza i niewypowiedziany nastrój przedziwnego spokoju zdają się wypełniać całą przestrzeń, jedziemy przez Jyasugi do Kaminawoë.
Na prawo ciągnie się dziko zielony łańcuch gór Shusai-yama, z olbrzymim szczytem Daikoko-yama. Daleko, na prawo, widać ogromne, purpurowe kształty Kita-yama, ginące w jakiś tajemniczy, niepojęty sposób w świetle dnia jasnego.
Wszystko jest cudownie piękne, jednak przez kilka godzin krajobraz nie zmienia się zupełnie. Całe mile ciągnie się droga między polami ryżowemi, śród których sterczą białe, wiewające, wąskie papierowe chorągiewki, symbole modlitwy. Nieprzerwanie rozlega się dokoła rechot żabi, niby nieustanny szmer przewalającej się fali, ciągle ten sam zielony łańcuch na lewo, a czerwono-fioletowy na prawo. Monotonność pejzażu zmienia się na chwilę, gdy dojeżdżamy do dziwnej, pięknej wioski japońskiej, albo na skręcie drogi około statuy Jizo, albo obok grobu zapaśnika w pierścienie, wielkiego granitowego bloku, z wyrytemi nań słowami: „Ikumo matsu kikuzuki”. (Gdy się tak długo czeka, miesiąc chryzantem przyjdzie nareszcie).
Strona:Lafcadio Hearn - Lotos.djvu/166
Ta strona została uwierzytelniona.