pas wyspy, zwanej niegdyś Yomi-ga-hama, drugą, długie wybrzeże Sono.
Minąwszy Horikawe, widzimy, że droga zwęża się coraz bardziej, ciągle jednak biegnie ku łańcuchowi Kita-yama. Z zachodem słońca jesteśmy już tak blisko pagórków, że można rozróżnić szczegóły udrzewienia. Ścieżka podnosi się w górę i wolno windujemy się w coraz to wzmagający się mrok.
Nagle błyskają przed nami liczne światełka. Jest to Kizuki, święte miasto.
Wjeżdżamy przez długi most i wielką torii. Niby wizya przedstawia się oczom moim szereg oświeconych latarniami fasad sklepowych, rzędy błyszczących od świateł Shoji, strzeżona przez lwy buddhyjskie brama, długie, niskie, wykładane cegłami mury podwórza świątynnego, między zielenią krzewów, znowu wielkie torii, jako wejścia, poprzedzające ołtarze Szinto, ale wielkiej świątyni ani śladu. Leży ona na końcu właściwego miasta u stóp lesistej góry, jesteśmy jednak zbyt głodni i znużeni, aby odrazu dotrzeć do niej. Zajeżdżamy więc do obszernej i miłej gospody, rozkładamy się wygodnie, pożywiamy się i pijemy sake, z cudownie małych porcelanowych filiżaneczek, podarunku pięknej gejszy w hotelu. Ponieważ na odwiedziny do Guji jest zbyt późno, posyłam do jego rezydencyi posłańca z listem, pisanym przez Akirę, w którym wyrażona jest prośba, aby zechciał przyjąć mnie jutro w godzinach przedpołudniowych.
Strona:Lafcadio Hearn - Lotos.djvu/168
Ta strona została uwierzytelniona.