Strona:Lafcadio Hearn - Lotos.djvu/170

Ta strona została uwierzytelniona.

Wejście to ciągnie się nie mniej jak pół mili. Przecina dwa mosty i dwa święte gaje. Cały szeroki pas po obu stronach należy do świątyni. W dawnych czasach nie wolno było żadnemu obcemu wyjść przez środkowe torii. Avenue kończy się wysokim wałem, przeciętym bramą, podobną jak na buddhyjskich podwórzach świątynnych, ale bardziej masywną. Takie jest wejście do zewnętrznego podwórza.
Ciężka brama jest jeszcze otwarta i wiele tajemniczych postaci snuje się tu i tam.
W ciemnem wewnętrznem podwórzu migotają blade żółte światełka, niby blaski wielkich świętojańskich robaczków — latarnie pielgrzymów. Mogę rozróżnić tylko tajemnicze kontury kolosalnego drewnianego budynku.
Przewodnik nasz wiedzie nas przez bardzo wielkie podwórze, mija drugie i zatrzymuje się przed imponującą budowlą, której drzwi są jeszcze otwarte. Po przez wejście ich widzę w świetle migocących latarni cudowny fryz, przedstawiający smoki i wodę, rzeźbiony w drzewie dłutem jakiegoś mistrza. We wnętrzu na lewo dostrzegam pierwszy ołtarz symbolu Szinto. Wprost przedemną latarnia oświetla przykrytą matami posadzkę, której przestrzeń przekracza moje oczekiwania. Nie widzę wcale ani końca, ani początku. Przewodnik objaśnia mnie, że to nie jest jeszcze świątynia, ale hala dla modlącego się ludu. W dzień przez otwarte drzwi widać świątynię. Teraz nie możemy jej zo-