żowemi pokrytą równinę. Przejście przez drugi łańcuch wzniesień jest o wiele przykrzejsze; następnie mija się jeszcze trzecią równinę i trzeci łańcuch pagórków, które są tak wysokie, że zasługują na miano gór. Oczywiście wejście na góry odbywa się pieszo; niemałą bowiem jest pracą dla „Kurumaya” wciągnąć na szczyt nawet próżną kurumę, niemniej też dziwnem jest, że jego maleńki wehikuł nie rozbije się w kawałki, gdyż ścieżka jest skalista i prowadzi, jakby łożyskiem strumienia. Droga ta dla mnie jest bardzo nużąca, ale cudowny widok wynagradza mi trudy.
Zjechawszy na dół, mamy jeszcze czwartą równinę do przebycia. Niezrównana płaszczyzna tych wielkich dolin: pomiędzy szeregami pagórków i szczególny rodzaj wzniesień tarasami zadziwia nawet w tym kraju, w którym jest tyle do podziwiania. Po drugiej stronie czwartej równiny widać czwarty, niższy nieco, lecz bardziej lesisty szereg gór, u których stóp zostawia się już kurumę, a dalszą podróż odbywa pieszo. Po za górami leży morze.
Teraz rozpoczyna się najgorsza cześć drogi. Ścieżka pnie się do góry w cieniu zagajeń bambusowych i młodych sosen oraz innych wegetacyi niemal ćwierć mili, mijając małe ołtarzyki, wdzięczne domki mieszkalne, ogrody z wysokimi płotami i nagle zamienia się na schody, a właściwie na ruiny schodów; te są częścią w skale wykute, częścią zbudowane, wszędzie popękane i wytarte i spadają na łeb, na szyję do wioski Mitsu-ura. W słomianych
Strona:Lafcadio Hearn - Lotos.djvu/208
Ta strona została uwierzytelniona.