Strona:Lafcadio Hearn - Lotos.djvu/239

Ta strona została uwierzytelniona.

li, olbrzymie armaty, potężne łańcuchy i ponurą surową załogę, w białych uniformach, która bez uśmiechu spogląda na to całe przedstawienie ludu na morzu. Wprawdzie są to także Japończycy, ale wskutek jakiegoś tajemniczego procesu zamienieni z wyglądu na obcych. Tylko doświadczone oko rozpoznać może narodowość tych uzbrojonych marynarzy.
Gdyby nie broń cesarska i błyszczące ideogramy u steru, możnaby myśleć, że ma się przed sobą włoski albo hiszpański okręt wojenny i załogę romańską.
Niemożliwe jest dostać się przez tłum. Żelazne schody przedstawiają jeden nieskończony łańcuch czepiających się ciał, chłopców w niebieskich ubraniach, starych mężczyzn, z małym siwym opuszczonym warkoczem, trwożliwych, młodych matek z pełnym ufności śmiejącym się dzieckiem na plecach, wieśniaków, rybaków, tancerek, trzymających się silnie liny. Pną się jak muchy. Ktoś im powiedział, że trzeba czekać piętnaście minut. Czekają więc z pełną uśmiechu cierpliwością, a po za niemi, w łodziach, czekają setki innych, przypatrując i dziwiąc się.
Zanim jednak upłynęło piętnaście minut, głos jakiś z pokładu niweczy całą nadzieję: „Mo jikan ga naikara, miseru koło dekimasen! (Niema więcej czasu na oglądanie!)“. Okręt odpływa. Z tłumu, uczepionego liny i czekającego spokojnie w łodziach rozlega się jednogłośnie żałośliwe „Aa!“ oraz wymówki: „Gun-jin wa uso iwanuka to omaya! — uso-tsuki dana aa! so dana!“ Ktoby myślał, że żołnierze kła-