Strona:Lafcadio Hearn - Lotos.djvu/240

Ta strona została uwierzytelniona.

mią i jednym pozwolą, a drugim nie. „Aa!—aa!“ Żołnierze jednak muszą być przyzwyczajeni do tego, gdyż nie otwierają ust nawet.
Trzymamy się jednak blisko krążownika, ażeby przypatrzyć się spiesznie schodzącym do swych łodzi, zobaczyć imponującą robotę wyciągania łańcuchów z kotwicami, zręczne drapanie się i skakanie majtków przez burt, odwiązujących i przymocowujących jakieś przyrządy. Jednemu z nich spada czapka do morza, a między łodziami wszczyna się istna walka o honor wyłowienia jej.
Z pokładu wychylony marynarz, zwraca się do swego towarzysza i mówi do niego półgłosem: „Aa! gwaikoujin dana! — nani shi ni kite iru daro“. Drugi odpowiada: „Jasu-no-senkyoshi daro“.
Mój japoński kostjum nie zwodzi ich; odkrywają we mnie cudzoziemca; jednak broni mnie przed podejrzeniami, że jestem misyonarzem. Nagle rozlega się wołanie: „Abonai! (Baczność!)” Małe łodzie rozbiegają się i uciekają w dal. Naszych dziesięciu wioślarzy pochyla się nad olbrzymiemi wiosłami i kontynuują swój melancholijny śpiew.
Gdy tak wracamy do portu, przenika mnie myśl o niezmierzonych kosztach takiego dziwowiska, któreśmy widzieli. Ten wspaniały potwór ze stali i z pary, z całą swoją skomplikowaną maszyneryą zniszczenia, opłacany jest przez miljony, owe miljony, które, wieki całe klęcząc, uprawiają swoje pola ryżowe, a nigdy nie mogą przyjść nawet do tego, aby módz spożywać swój ryż własny. Ileż tańsze musi być pożywienie ich, z którego żyją, — a jednak — ażeby to skąpe mienie obronić, trzeba powo-