podczas gdy wsiadam do jinvikisha’y. Zapewne chce powiedzieć, czy pragnę zobaczyć inne świątynie? Naturalnie, że tak. Nie widziałem przecież jeszcze Buddhy.
„Tak, Tera Cha.”
Zaczyna się znów ta sama panorama tajemniczych sklepów, wygiętych dachów, zagadkowych napisów. Nie mam pojęcia, w którym kierunku Cha biegnie. Wiem tylko, że ulice stają się coraz to węższe, że niektóre domy mają wygląd zakratowanych gołębników i że mijamy kilka mostów, zanim stajemy znowu na górze.
I tutaj widzę budynek z wysokiem wejściem, z bramą, która jak już wiem, jest równocześnie symbolem. Wygląd jej jest również imponujący, ale pod żadnym względem nie podobny do tego jaki widziałem poprzednio w świątyni Buddhy. Linie tej drugiej są zadziwiająco proste. Nie ma na niej ani rzeźby, ani malowideł, ani napisów, jest w niej jednak coś odświętnego, coś zagadkowo pięknego. — To jest Torii.
„Miya“ mówi Cha. Tym razem już więc nie tera, ale wnętrze bóstw, najdawniejszej wiary kraju — Miya.
Stoję przed symbolem.
Po raz pierwszy w życiu widzę — przynajmniej w rzeczywistości, a nie na obrazku, prawdziwe torii. Nie wiem jak mam je opisać tym, którzy nigdy torii nie widzieli, ani na fotografii ani na rysunku.
Dwa wysokie słupy podtrzymują dwie horyzontalne belki poprzeczne bramy. Lżejsze i niższe belki łączą się kawałek przed końcem ze słupami. Spo-
Strona:Lafcadio Hearn - Lotos.djvu/25
Ta strona została uwierzytelniona.