Strona:Lafcadio Hearn - Lotos.djvu/30

Ta strona została uwierzytelniona.

nek i pulpit lakierowany, oraz kilka ścian papierowych, sięgających od sufitu do ziemi. Stary, ciągle kaszlący człowiek odsuwa jednę z nich na prawo, i wprowadza mnie do ciemnego sanctuarium, wypełnionego zapachem kadzidła.
Pierwszą różnicą jaką w tej świątyni spostrzegam, jest ogromna lampa z bronzu, ze złoconemi smokami, przymocowana do słupa. Przechodząc, poruszam ramieniem girlandę dzwonków wiszących u jej końca, który ma kształt lotosu. Zbliżając się do ołtarza, nie jestem w stanie z powodu ciemności nic odróżnić. Wreszcie staruszek przesuwa ścianę za ścianę i do wnętrza świątyni wpadają smugi światła, wieszając się na mosiężnych przedmiotach i napisach. Szukam między grupami ołtarza z obrazem bóstwa, i — znajduję tylko lustro, okrągłą szybę polerowanego metalu, a w niem odbitą moją własną twarz — a za tym szyderczym obrazem własnego ja, widmo dalekiego morza.
Tylko lustro? Co oznacza ten symbol? Złudzenie? Czy może że wieczność dla nas jest tylko odbiciem własnej duszy? A może staro indyjska nauka mówi, abyśmy szukali Buddhy we własnych sercach? Może kiedyś wszystkie te zagadki zrozumiem.
Gdy znowu siadam na schodach aby włożyć obuwie, zbliża się do mnie ten sam starzec, i zginając się nisko, podaje mi jakieś naczynie. Myśląc że to jest buddyjska puszka do zbierania ofiar, wrzucam kilka sztuk monet, zapóźno jednak poznaję, że jest napełnione gorącą wodą. Wstyd mój z powodu tej pomyłki łagodzi staruszek uprzejmym uśmiechem. Bez słowa odstawia naczynie i w tej