Strona:Lafcadio Hearn - Lotos.djvu/31

Ta strona została uwierzytelniona.

chwili przynosi drugie, które napełnia tą samą gorącą wodą z kotła i daje mi znak, abym wypił.
Zwiedzającym świątynię podają zazwyczaj herbatę, ta jednak, mała i skromna świątynia, jest bardzo, bardzo uboga. Myślę, że ten staruszek cierpi nieraz na brak tego, bez czego nikt zazwyczaj obejść się nie może. Gdy schodzę na dół po schodach, widzę jeszcze raz jego miłe spojrzenie i słyszę przykry kaszel. Potem przypominam sobie szydercze lustro. Zapadam w głęboką zadumę. Czy znajdę kiedyś to, czego szukam, pominąwszy siebie samego! To znaczy, pominąwszy własne urojenia?


„Tera?“ pyta mnie jeszcz raz Cha.
„Tera, nie — już późno. Hotel, Cha“.
W powrotnej drodze Cha zatrzymuje się jeszcze na skręcie wąskiej uliczki, niby przed pudełkiem, maleńką świątyńką, ledwie, że większą od małego, japońskiego sklepu, ale która zaciekawia mię więcej od wielkich budynków, które poprzednio zwiedziłem. Po obu stronach wejścia stoją dwie monstrualne postacie, nagie, czerwone, o potwornych muskułach i lwich nogach. W rękach trzymają pozłacane strzały piorunowe, a oczy ich błyszczą błędną wściekłością. Są to stróże Świętych rzeczy „Ni — o” czyli „Dwaj Królowie”. Pomiędzy temi dwoma poczwarami stoi wypadkowo młoda dziewczyna i patrzy na nas. Na ciemnem tle wnętrza wdzięcznie odcina się jej smukła postać w srebrno-szarej szacie z lila-irysowym paskiem.
Jej spokojna, cudownie subtelna twarz, byłaby śliczną wszędzie, ale w tym dziwnym zestawieniu,