Strona:Lafcadio Hearn - Lotos.djvu/84

Ta strona została uwierzytelniona.

stych jak świeca. Każdy pień zdaje się być wyciosany jak slup, a wszystkie są zbite w tak gęstą ścianę, że okiem przedrzeć jej niepodobna. Miast już nie spotykamy wcale. Do zboczy pagórków tulą się wioski z domami o słomianych dachach, ze świątynią buddhyjską, której szaro-niebieski, szpiczasty daszek wystaje ponad strzechami domów.
Tu przeważa jeszcze nauka Buddhy. Każdy pagórek ma swoją terę ze statuą Buddhy albo Boddhisatwy, rozstawionemi w regularnem, mniej więcej milowem oddaleniu. Często tera w wiosce jest tak wielka, że budynki i ludzie dokoła niej, wyglądają jak miniaturki, a podróżni nadziwić się nie mogą, jak taka uboga gmina może utrzymać podobnie kosztowną świątynię. Na każdym niemal kroku spotyka się znaki owej słodkiej wiary. Na płaskich powierzchniach skał widzi się wyryte symbole i ideogramy, z każdego niemal zaułka ulicy uśmiechają się do ciebie obrazy, czasem wydaje się, jakby dusza buddhyjska wyryła swoje piętno na całej okolicy, gdzie nawet pagórki podnoszą się w górę łagodnie, jak modlitwa.
Posuwając się dzień za dniem coraz bardziej ku wschodowi, spotyka się tery coraz rzadziej. Buddhyjskie świątynie, obok których przejeżdżamy są mniejsze i uboższe, a obrazów po drodze coraz mniej. Natomiast mnożą się symbole wiary Szinto, a jej Miya są coraz większe i bogatsze. Wszędzie, u wejścia do wiosek wynurzają się torii, piętrząc się przed strzeżonemi przez dziwne, groteskowe lwy i lisy podwórzami świątyń, o szarych, omszonych stopniach, wykutych w skale, które między rzęda-