Strona:Lalki by JI Kraszewski from Tygodnik Mód i Powieści Y1873 No52 part4.png

Ta strona została skorygowana.

dzony rzekł stary, ale nie doszedł by do nich przecie, gdyby on jak ja na grzędzie gospodarzył.
— Miał więcej sprytu i odwagi niż ty mój Zacharjaszu, odezwała się jejmość, ot i po wszystkiem. Nikt mu przecie nic zadać nie może... Ludzie zabiegliwością majątki robią, jegomość, nie wymawiając mawiałeś Maciek zrobił, Maciek zjadł, to też jakieśmy w Ujściu siedli tak siedzimy.
— Nie możesz się Asindzka skarżyć aby ci na czem zbywało — odparł stary — posag nie uszczerbiony, ojcowizna twoja cała — coś się i uciułanego znajdzie.
Krótkie milczenie żony dowiodło, że się przed dalszemi wymówkami roztropnie cofnęła. Zmieniła rozmowę, ale jej przerwać nie chciała, mimo znaczącego westchnienia pana Chorążego.
— Mnie o to nie idzie, odezwała się, co ja mam lub my mamy, chciałabym widzieć cię szczęśliwym tak jak sama się czuję, i to mnie gnębi... iż w jegomości tego przekonania wlać nie mogę.
Stary odwrócił się nareszcie od okna, spojrzał na żonę, ręce na kolanach położył i wolnym głosem poważnie mówić zaczął.
— Nigdym o sercu twem nie wątpił, moja Anno, inaczej przecież rzeczy widzę i czuję niż ty. Kobieta, dałaś się uwieść błyskotkom, ja mężczyzna stokroć winniejszy jestem, iż uległem napaści brata i twojej. Rekapitulujmy moja jejmość jak to było i niech mnie kto chce sądzi, czy słuszności nie mam. Przypomnij sobie przeszłość. Po ojcu zostało nam dwa folwarki niewielkie, jam na moim pozostał po staremu gospodarząc, pan brat swój sprzedawszy poszedł szczęścia szukać za kordonem. Długośmy o nim ani wieści ani słychu nie mieli. W ciężkich czasach nie zgłaszał się do nas, nic nie pomyślał o bracie. Ledwie przez obcych i wypadkiem dowiadywałem się o niesłychanych powodzeniach pana Filipa, co mnie wcale ku niemu nie ciągnęło. Urósł tak z dzierżawcy na dziedzica, a z jednej wsi dorobił się klucza i dóbr i majętności znacznych. Naraz słyszymy o hrabi Zebrzydowskim. Śmiać mi się chciało. Żenił się, wdowiał, robił majątek a o nas nie pytał. Było tak przed ożenieniem z jejmością, było i potem, gdy nam Bóg syna dał. Aż jednego poranka przed nasz szlachecki dworek w Uściu zachodzi landara a z niej wysiada, łysy i stary ten któregom znał młodym i rumianym, sfrancuziały pół-panek.
— Całą gębą pan, wtrąciła Jejmość.
— Niech i tak będzie — mówił dalej stary. Pan, bo się tu wkradł kryjąc niemal z braterstwem, kryjąc z sobą, wstydząc szlachetki, którego się rodzonym musiał nazywać...
I po cóż przybył, po co? aby nie mając dziecka, syna przybrać naszego. Można by w istocie panu Bogu za to dziękować, gdyby nie warunki.
— Cóż za straszne warunki? ja matka co przecież kochać muszę dziecko moje, nie skarżę się na nie.
— Bo ci głowę państwo i hrabstwo to, z pozwoleniem głupie, zawróciło... mówił Chorąży — lecz warunki to były i są niemal bezbożne, nie ludzkie prawie. Wydarł mi dziecko, kazał mu się niemal zaprzeć ojca, Pamiętasz asindzka iż żądał od nas słowa, że się u niego nigdy w Pruchowie nie pokażemy. Boże odpuść, podobno tam w Galicyi puścił bąka, że ojciec hrabiego Romana nie żyje, wielkie dobra strwoniwszy.
Dziwnie śmiać się począł stary...
— No i cóż? zmarnował że ci syna? poczęła gorączkowo Chorążyna, albo mu zabronił się tu pokazywać? Alboś nie widział i nie ocenił co z niego za śliczne, miłe, delikatne paniątko zrobił!
— A śliczne! śliczne! przerwał Chorąży — lalka, istotnie lalka... Na woskowanej posadzce ją postawić i uperfumowaną admirować, ale czy to mąż, czy to mężczyzna, czy to człek zbrojny na losu wypadki!!
Ręką machnął w powietrzu.