Strona:Lalki by JI Kraszewski from Tygodnik Mód i Powieści Y1873 No52 part7.png

Ta strona została skorygowana.

szenia. Matka chciała go zaraz posadzić przy herbacie, spojrzał trwożnie na ojca.
— Siadaj acan! rzekł Chorąży.
Nie kleiła się rozmowa jakoś.
Z przerywanego francuzczyzną łatanego nieco opowiadania dowiedzieli się Chorąztwo, że w istocie Uściługski pocztmajster w zmowie z miejscowemi furmanami nie dał koni póty, póki sowitego nie ściągnął haraczu, za pocztę w bok od gościńca.
Chorąży z niedostrzeżonym prawie ironicznym półuśmiechem, słuchał syna plątającego się ciągle dla braku wyrazów zastępowanych francuzczyzną z nałogu, chociaż wiedział dobrze iż tego języka oboje rodzice nie rozumieli. Chorążyna to na syna z admiracyą spoglądała, to z oburzeniem na męża. W istocie chłopak był godzien pewnie tej miłości jaką mu matka okazywała, twarzy wdzięcznej i dobrocią trwożliwą nacechowanej, łagodnego wyrazu, niezmiernie troskliwy aby się niczem nie narazić rodzicom dla niego obcym prawie. Na ojca spoglądał z obawą i niepokojem. Chorąży milczał ciągle, lecz wkrótce surowy wyraz oblicza zastąpiło politowanie jakieś i rozczulenie. Pomyślał może iż to dziecię tak zniewieściałe nie było winne temu, iż je tak wychowano i taką go napiętnowano cechą.
Chłopak rumienił się ciągle, długo trzymał kapelusz w ręku i nie śmiał zdjąć rękawiczek, które wreszcie na skinienie matki pościągał, i wyszukawszy miejsca złożył z kapeluszem na boku. Chorążyna miała na ówczas przyjemność ujrzeć ręce syna białe, utrzymane z kobiecem staraniem i przyozdobione kilku pierścieniami wśród których jeden z olbrzymim turkusem, szczególnie oko pociągał. Ojciec rzucił tylko wejrzenie na te ręce niemęzkie i żywo je zaraz odwrócił.
Cały strój młodego hrabiego nie zbyt był do odwiedzin domu rodzicielskiego stosowny, ale taki jakiego prawidła wymagały od przybywającego wieczorem z podróży salonowego młodzieńca. Tużurek czarny leżał na nim rysując piękną ciała budowę prześlicznie, buciki mogły by były służyć elegantce do przechadzki, bielizna śnieżnej białości ze złotemi guzami od najpierwszego wiedeńskiego jubilera, skrojona była wedle miary i czyniła zaszczyt paryzkiemu krawcowi, który jej dostarczył.
Obok niego Chorąży w starej wyszarzanej szaraczkowej kapocie i kozłowych butach, odbijał dziwną jakąś powagą i męzką siłą, gdy w tej postaci znać tylko było pieszczone o zewnętrzną formę starania.
Ile razy oczy starego przebiegły a raczej ośliznęły się szybko po synu, spuszczał je jakby zawstydzony i zbolały. Matka natomiast spoglądała na to dziecię tak śliczne z pociechą, tryumfem, coraz rosnącym i unikać się zdawała spojrzenia na męża, ażeby widok ten nie zatarł jej doznawanej rozkoszy.
— Stryj kazał oświadczyć swe uszanowanie, rzekł hr. Roman po niejakim czasie: byłby zapewne sama ze mną przyjechał, bo bardzo pragnął widzieć ojca i mamę — ale zostawiłem go chorym. Leżał nawet przez dni kilka — byłbym przy nim został gdyby nie wyraźny rozkaz udania się do Uścia.
— Cóż mu to tam jest? spytał Chorąży.
— Nie wiem prawdziwie, odparł przybyły, ale puchlina którą miewał w nogach zdawała się nieco postępować do góry...
— To bardzo zły znak — rzekł stary... a doktorowie...
— Nadworny nasz... dosyć był strwożony, odezwał się Roman — przywołano nawet Dr. Szwarca ze Lwowa..
— Powinieneś był się zatrzymać... wtrąciła matka cicho.
— Stryj mi kazał jechać — odparł zapytany — i polecił ojcu oddać list, do którego zdawał się przywiązywać wagę, bo mi kazał przywieść nań odpowiedź jak najrychlej.