Strona:Lalki by JI Kraszewski from Tygodnik Mód i Powieści Y1874 No14 part2.png

Ta strona została skorygowana.

— A hr. Ildefons, nie wyglądaż majestatycznie z tą młodocianą łysiną podwyższającą mu czoło i nadającą jego fiziognomii takiż wyraz myślący.
Lola wzdrygnęła się, nie odpowiadając.
— I nie rozczula cię hrabina mama, z tą tkliwością dla ciebie, ze swemi wspomnieniami dzieciństwa, gdyście z Ildefonskiem igrali razem...
— Tego nigdy w świecie nie było! zaprotestowała Lola, nigdy Ildefonsek ów nie był u nas...
Spojrzała rozpaczliwie prawie na Hermę i Nieczujskiego.
— Kogoż się jeszcze możemy spodziewać? spytała...
— Ja tak dobrze sąsiedztwa nie znam, ale Ciocia Nieczujska.
Kapitanowa kończąca drut w pończosze i siedząca w kątku, westchnęła.
— O to! to! rzekła, jeśli wszyscy jechać zechcą, zawiędłych i świeżych kawalerów nie zabraknie.
— Naprzykład, nalegała Herma, niech Ciocia tę staroświecką pończochę porzuci i da nam przedsmak przyszłych naszych rozkoszy.
— Czekajcież, muszę myślą przebiedz okolicę, mówiła z drutem w zębach Ciocia Kapitanowa. A no! Naprzód pan Modest baron Leliwa. Tego tak pełno wszędzie, iż niesposób żeby się tu nie wkręcił.
— Znam go, dodała Herma. Młodzież nazywa go Bąkiem, bo się jak bąk ciągle kręci, a może iż bąki strzela. Dalej Ciociu.
— Jest jeszcze Herman Pniewski, posłem zwany.
— Cóż chcecie, wcale przyzwoicie nudny człowiek, wtrąciła Herma.
— I Rębaczewski, który Grochówkę tak przyozdobił... że na ogród pono długi zaciągał, człek z gustem...
— Przejeżdżając admiruję zawsze chiński domek w jego ogrodzie... żywcem z pudełka od herbaty.
— Na ostatek hr. Nepomucen... hrabia Nepomucen, szambelanic.
— I tego znam, dodała Herma... Ziewa strasznie...
Lola słuchała, Nieczujski stał milczący.
— Ale bo pani dobra, odezwał się do Hermy, zbyt jesteś surową. Juściż niepodobna, aby, licząc z Bończą, jeśli się nie mylę, między sześcią jeden się nie znalazł, o którymby coś dobrego powiedzieć nie można było.
— Nie o jednym o każdym powiem panu coś dobrego, żywo odcięła się Herma, a jednak z tych sześciu jabym wybrała chyba siódmego.
— Jakto? hrabiego Romana...? zapytał Nieczujski.
— O! ten się nie liczy, to urzędowy nudziarz.
Milczenie trwało przez chwilę.
Lola machinalnie rozłożyła kalendarz i szukała w nim, jak się zdawało wielejeszcze dni swobody pozostawało.
Biegły z taką niepoścignioną szybkością.


Po powrocie z Gromów pani hrabina Bramińska, przez całę drogę nic się od zadumanego syna niemogąc dopytać, z bólem głowy siedziała na kanapie. Wstydziła się ona tego defektu przed ludźmi obcemi, lecz gdy nie było świadków, porzuciwszy robotę, szczególniej w stanowczych życia chwilach, lubiła ciągnąć kabałę. I teraz z głową związaną chusteczką po staroświecku w szafranie ufarbowaną, pilnie rozkładała karty, gdy syn wszedł przebrawszy się zadumany wielce, trąc włosy których nie miał i usiadł na przeciwko niej.
Westchnęli oboje spoglądając na siebie.
— Cóż ty mówisz? spytała matka, która w rozumie syna najgłębszą pokładała wiarę.