Strona:Lalki by JI Kraszewski from Tygodnik Mód i Powieści Y1874 No1 part6.png

Ta strona została skorygowana.

Głosu mu na chwilę zabrakło, lecz wnet z podniesionym i gwałtownym wybuchem mówić znowu zaczął.
— O! nieszczęsna to była i grzeszna życia, mojego godzina, gdym się uległszy wam, dziecka mojego się wyrzekł. Karze mnie Bóg, bom zasłużył, bom nie powinien był dla marnej próżności, dla bogactwa, dla jakichś wielkości głupich, które w oczach Bożych i ludzi statecznych nic nie znaczą, — oddawać dziecko na pastwę komedjantom, by z niego lalkę zrobili.
Chorążyna przerażona załamała ręce.
— Na miłość Bożą — ucisz się! co ci jest? Jeszcze Roman posłyszy! co pomyśli. Jużeś i tak zimno go przyjął i karzesz za swą winę, jeżeli to być ma twoja wina... Za cóż każesz mu pokutować.
Stary się umiarkował.
— Masz słuszność, rzekł tłumiąc wzruszenie — dosyć téj rozmowy boleśnéj, skończmy dzień, grzechy i karę ofiarując Panu na sąd Jego...
To mówiąc ukląkł znowu i modlić się zaczął. Jejmość która zrazu czekać chciała dopóki niedokończy pacierzy i na spoczynek nie szła, przekonała się wkrótce iż napróżno by się męczyła. Chorąży z głową w dłonie zanurzoną nie przestawał się modlić ciągle, niekiedy tylko westchnienie i bicie się w piersi świadczyło iż czuwał jeszcze... Zasnęła więc Jejmość znużona i nie wiedziała nawet kiedy biedny starzec pokutne swe modły dokończył.
Nazajutrz rano gdy się zerwała z pościeli, Chorążego już w pokoju nie było, — wyszedł do dnia na palcach aby się zająć gospodarstwem. Jejmość znalazła go odpoczywającego na ławce w ganku... smutnego jeszcze, ale z twarzą pogodną i zrezygnowaną.
Przewalczył znać na modlitwie wczorajsze usposobienie swoje i był już panem siebie.
Roman który był nawykł do snu długiego i dłuższego czuwania, nie przebudził się tak wcześnie. Godzina była dziewiąta i śliczny czas chłodny, ranek jesieni ze słońcem jasnem na niebie, rozbudził wszystkich do życia, gdy matka usłyszawszy ruch w pokoju syna, posłała doń chłopca czy każe odemknąć okiennice. Zerwał się Roman z pościeli i zapowiedział, że natychmiast wstanie i gotów będzie. Pomimo największego wszakże pośpiechu, przygotowaną kawę trzy razy odnosić musiano, nim się w rannem ubraniu wielce gustownem okazał w pokoju. Chłopak który mu posługiwał i z ciekawością przypatrzywał się całéj manipulacji rannego ubioru, donosił co chwila o postępie tej ważnej czynności. Opowiadał dziewczętom w kawiarni, że pan czesać się i szczotkować zaczął, że zasiadł do piłowania i szlifowania pazurków, że trzeci raz coraz inaczej się umywał, że w ostatku chustkę wiązał, co trwało kwandrans i rękawiczki niezbędne z wielką usilnością uniknięcia marszczków naciągał..
Cały ten ceremoniał na wsi, do dwojga starych rodziców, był niezmiernie śmieszny, lecz hr. Roman wychowanym był i nawykłym, nigdy z surowych obowiązków swych nie ustępować nic. Kapelusz ranny włożony wieczorem, rękawiczki niewłaściwego koloru wzięte po południu, byłyby go w oczach własnych sromem okryły.
Nawet pobłażająca matka zlekka ruszyła ramionami spojrzawszy na rękawiczki, kapelusz, misterny węzeł krawatki i zaczesanie włosów, dowodzące niemałego trudu poświęconego przerznięciu ich pod linję aż do karku.
Ojciec może dla tego witając się nie przyglądał mu bardzo, ażeby znowu niepotrzebnie nie oburzyć się. Zapach który z sobą wniósł do pokoju Roman, woń najczystsza Jockey Cluba, neutralizowała resztki dawnego jałowcu i skórek jabłkowych z cukrem... ale nienawykłym zdała się zbyt silną i u mężczyzny też śmieszną. Kawa z najdoskonalszym kożuszkiem i sucharkami, którą przygotowała matka, zdziwiła bardzo