— On mnie pozna — rzekł Arsen Lupin. — On mnie widział raz tylko, ale czułem, że mnie zapamięta na całe życie — że widzi nie mą powierzchowność zawsze dającą się zmienić, ale samą istotę... A potem... a potem... nie spodziewałem się tego. Jakto?... Co za szczególne spotkanie w tej restauracyjce...
— A więc — rzekłem — wychodzimy?
— Nie, nie.
— Co chcesz robić?
— Najlepiej będzie postępować otwarcie... zdać się na niego...
— Jakto?
— Mieć będę tę korzyść, że wypytam go, będę wiedział, co on wie... Ah! czekaj, mam wrażenie, jakby jego wzrok spoczywał na mej czaszce, na mych ramionach... że szuka... że przypomina sobie...
Namyślał się. Spostrzegłem złośliwy uśmiech w kącie jego ust, potem posłuszny raczej fantazyom swej żywo pobudliwej natury, niż konieczności sytuacyi, podniósł się nagle, zrobił pół obrotu i kłaniając się, wyrzekł radosny:
Strona:Leblanc - Arsen Lupin w walce z Sherlockiem Holmesem.djvu/104
Ta strona została uwierzytelniona.