— Czyś pewien, że to będzie mocno zabawne? — jęknął Wilson posępnie.
— Czym pewien? — zawołał Holmes z wesołością nadto głośną, by była naturalną. — To znaczy, żem nigdy nie widział nic zabawniejszego... To coś z dobrej komedyi... Co za mistrz ironii z tego Lupina!... Zwycięża cię, ale z taką uprzejmością!... Nie oddałbym mego miejsca w tem widowisku za wszystko złoto świata... Wilsonie, stary przyjacielu, zasmucasz mnie. Czyżem się omylił? Czyżbyś nie posiadał tej dumy charakteru, która pomaga znosić wszelką niepomyślność? I czemuż się oskarżasz? W tej chwili mógłbyś już mieć mój sztylet w piersi... albo ja twój w mojej... bo na to się narażałeś, niedobry towarzyszu.
Udało mu się wreszcie humorem i sarkazmem ożywić nieszczęśliwego Wilsona, że nawet zjadł udo kury i łyknął szklankę wina.
Ale kiedy się świeca dopaliła, kiedy przyszło im rozłożyć się do snu na gołej podłodze i ścianę uznać za poduszkę, ukazała się cała przykra i śmieszna strona sytuacyi. Smutny sen mieli.
Strona:Leblanc - Arsen Lupin w walce z Sherlockiem Holmesem.djvu/130
Ta strona została uwierzytelniona.