Pochwycił jedną, drugą flaszkę, przechylił, spostrzegł paczkę tytoniu, napełnił nim fajkę i nagle wyszedł, jak gdyby nawet nie słyszał prośby chorego, podczas gdy stary towarzysz napróżno błagał spojrzeniem o szklankę niedosięgalnej wody.
∗
∗ ∗ |
— Tu pan Destange?
Służący mierzył okiem osobnika, któremu otworzył drzwi domu — wspaniałego gmachu narożnego przy placu Malesherbes i ulicy Montchanin. Na widok tej niepozornej postaci o włosach siwiejących, źle ostrzyżonych, w długim czarnym palcie wątpliwej czystości — odrzekł z lekceważeniem:
— Pan Destange jest albo go niema. To zależy. Pan ma bilet?
Pan nie miał biletu, ale miał list polecający i służący zaniósł ten list do pana Destange, który polecił, by wpuszczono do niego nowoprzybyłego.
Wprowadzono go do ogromnego kolistego pokoju, mieszczącego się w jednem ze skrzydeł domu. Ściany pokoju założone były stosami książek.
— Pan jest pan Stickmann? — zapytał architekt.