szepnął naiwnie Ganimard. A inni to wspólnicy?
— Nie. Jego sąsiadka to lady Cliveden, ta druga księżna de Cleath, a naprzeciw ambasador hiszpański w Londynie...
Ganimard postąpił krok naprzód. Holmes go zatrzymał.
— Co za nieostrożność! Jest pan sam.
— I on też.
— Nie, są ludzie w bulwarze, którzy go strzegą, nie licząc w głębi restauracyi. Ten pan...
— Ale ja, gdy położę rękę na kołnierzu Arsena Lupin, ogłaszając jego nazwisko, będę miał całą salę za sobą, wszystkich kelnerów...
— Wolałbym kilku ajentów.
— To napewno otworzy oczy przyjaciołom Arsena Lupin. Nie, panie Holmes, nie mamy wyboru...
Miał racyę i Holmes to zrozumiał. Należało odważyć się na krok decydujący, korzystać z okoliczności wyjątkowych. Zalecił tylko Ganimardowi:
— Niech się pan stara, by poznano pana możliwie najpóźniej...
Strona:Leblanc - Arsen Lupin w walce z Sherlockiem Holmesem.djvu/165
Ta strona została uwierzytelniona.