mieścia, port, jego kilometry bulwarów. Rouen już się wydaje uliczką małej mieściny zaledwie. A potem Duclair, Caudebec, równina de Caux, której zaledwie dotknęli powierzchni w swym locie nieprześcigłym, i Lillebonne, Quillebeuf... I oto znów nagle znajdują się na brzegu Sekwany, na skraju wybrzeża portowego, u którego stoi yacht. Skromny lecz silny, wyrzuca ze smukłego komina skręcone kolumny czarnego dymu.
Powóz się zatrzymał. We dwie godziny zrobili czterdzieści mil.
∗
∗ ∗ |
Człowiek jakiś podszedł ku nim, w niebieskiej bluzie, w czapce ze złotym galonem, ukłonił się.
— Doskonale, kapitanie! — zawołał Lupin. — Otrzymał pan depeszę?
— Otrzymałem.
— Jaskółka gotowa?
— Jaskółka gotowa.
— W takim rozie panie Holmes...
Anglik spojrzał dokoła, spostrzegł grupę osób na werendzie kawiarni, inną bliżej, zawahał się przez chwilę, potem zrozumiawszy, że przedewszystkiem byłby schwyta-