Anglik się zawahał, oczywiście zakłopotany, poczerwieniał nawet lekko. Potem nagle położył rękę na ramieniu swego przeciwnika:
— A jeśli panu zaproponuję...
— Moją wolność?
— Nie... ale wreszcie mogę wyjść z tego pokoju, porozumieć się z Ganimardem...
— A mnie pozwolić się namyślić?
— Tak.
— Ee! Mój Boże, na cóż mi się to przyda? Ten szatański mechanizm już nie działa, — rzekł Lupin, naciskając w podrażnieniu gzyms kominka.
Stłumił okrzyk: tym razem niespodziewanym nawrotem szczęścia, dziwną fantazyą rzeczy martwych blok marmurowy drgnął pod jego palcami!...
Było to ocalenie — ucieczka możliwa. W takim razie po cóż się poddawać warunkom Holmesa? Chodził w prawo i w lewo, jakby obmyślając odpowiedź. Potem z kolei on położył rękę na ramieniu Anglika:
— Wszystko dobrze zważywszy, panie Holmes, wolę załatwić moje interesy sam.
— Jednak...
— Nie, nie potrzebuję niczyjej pomocy.
Strona:Leblanc - Arsen Lupin w walce z Sherlockiem Holmesem.djvu/233
Ta strona została uwierzytelniona.