— Jakto Ganimard? Dama jasnowłosa czeka mej wizyty, a ty przypuszczasz, że będę takim gburem, że pozostawię ją w niepokoju? To byłoby niegodne dobrze wychowanego człowieka.
— Słuchaj Lupin — rzekł inspektor, którego już ta paplanina irytować poczynała — dotąd zachowywałem względem ciebie szczególne względy. Ale są granice. Chodź ze mną!
— Niepodobna. Mam rendez-vous, ja będę na tem rendez-vous.
— Po raz ostatni?
— Nie-po-do-bna.
Ganimard dał znak. Dwaj ludzie podjęli Lupina pod ramiona. Ale zaraz puścili go z sykiem bólu: dwiema rękami Arsen Lupin zagłębił im w ciało dwie długie igły.
Uniesieni wściekłością inni się ku niemu rzucili. Teraz ich nienawiść zerwała tamy. Pałając zemstą za towarzyszy i za siebie samych o tyle upokorzeń doznanych, uderzali i tłukli go do woli. Jeden silniejszy cios trafił go w skroń. Padł.
— Jeśli mu krzywdę zrobicie — zagrzmiał Ganimard — przedemną odpowiecie!
Strona:Leblanc - Arsen Lupin w walce z Sherlockiem Holmesem.djvu/253
Ta strona została uwierzytelniona.