Pochylił się, gotów go opatrzyć, ale upewniwszy się, że oddycha swobodnie, kazał, aby go wzięto za nogi i głowę, podczas gdy on sam podtrzymywać go będzie w krzyżu.
— Idźcie! spokojnie nadewszystko... bez wstrząśnień... Ah! bydlęta, byliby go zabili. Ej! Lupin, jakże ci?
Lupin uchylił powieki i wyszeptał:
— Nie tęgo, Ganimard... byłbyś dał mnie zabić.
— To z twojej winy. Do licha!... z takim uporem! — mówił Ganimard zatroskany... Ale już cię nie boli?
Wychodzili na schody. Lupin jęknął:
— Ganimard... windę... Oni mi kości połamią...
— Dobra myśl! doskonała myśl! — podchwycił Ganimard. — Zresztą schody tak wąskie... nie byłoby sposobu...
Kazał podnieść windę. Usadowiono Lupina na siedzeniu ze wszelkiemi ostrożnościami. Ganimard zajął miejsce obok niego i rzekł do swych ludzi:
— Schodźcie tymczasem na dół i czekajcie nas przed lożą odźwiernego. Rozumiecie?
Strona:Leblanc - Arsen Lupin w walce z Sherlockiem Holmesem.djvu/254
Ta strona została uwierzytelniona.